„Super Express”: - 4 lipca 2020 strzelił pan Legii przepięknego gola: „rogalem” z narożnika pola karnego w długi róg stołecznej bramki. Wciąż ma pan w sobie tę młodzieńczą fantazję?
Jakub Kamiński: - Pewnie! Marzy mi się powtórka takiej bramki. I marzy mi się też zwycięstwo w sobotę. Może być po takim właśnie trafieniu! Owszem, trochę czasu minęło od tamtej chwili. Rozgrywam swój trzeci sezon w ekstraklasie – najlepszy w liczbach i najlepszy, jeśli chodzi o moją formę, równą i stabilną. Trochę zmienił się mój styl gry, trochę lepiej znają mnie przeciwnicy, ale fantazja wciąż jest. Choćby po to, by wciąż być na boisku nieprzewidywalnym!
- Gola dla Lecha zdobył też wtedy Kamil Jóźwiak, a Kuba Moder wielokrotnie ostrzeliwał bramkę Legii. Wszyscy wiedzą, gdzie obaj są dziś. Ale pan chyba też już się pakuje?
- Spokojnie. Jeszcze półtora miesiąca do końca ligi. Na razie skupiam się na zdobyciu dubletu – bo cel założony przed sezonem wciąż jest możliwy do zrealizowania – a dopiero potem będę patrzeć na to, co dalej.
- Dobrze usłyszałem, że powiedział pan, iż rozgrywa najlepszy z dotychczasowych sezonów w piłce seniorskiej?
- Pod względem jakości i sposobu gry jest to na pewno najlepsza drużyna Lecha, w jakiej miałem okazję grać przez te trzy ligowe sezony. Więc i moja forma – również dzięki nabieranemu z każdym meczem doświadczeniu i dojrzałości – jest lepsza niż kiedykolwiek wcześniej.
- Tym bardziej chyba bolał fakt, że wśród 33 nazwisk na liście selekcjonera na marcowe mecze reprezentacji co prawda był i Kamiński, ale... „nie ten”?
- Kiedy się jest w dobrej dyspozycji, na pewno na takie powołanie się czeka, liczy się na nie. Ale mieliśmy ważne rzeczy w młodzieżówce, a trener Stolarczyk obdarzył mnie dużym zaufaniem, wręczając opaskę kapitańską, więc nie rozpatrywałem zbyt długo tego, że nie udało się pojechać na zgrupowanie pierwszej reprezentacji. Wiem, że jeśli będę utrzymywać dobrą dyspozycję, powołania do zespołu narodowego zaczną przychodzić. Mocno na to liczę; kolejne gry w reprezentacji to moje następne marzenie i cel do zrealizowania.
- Coś jednak w tej młodzieżówce zawaliliście...
- Na pewno więcej punktów powinniśmy wyciągnąć z zabrzańskiego meczu z Węgrami. Oni zrobili jedną akcję i zdobyli gola, a my strzeliliśmy gola na 1:1 w 95 minucie, choć wcześniej okazji mieliśmy całe multum. Ale... Macedonia – też mając jedną sytuację w meczu – zamknęła Włochom drogę na mundial. Taka jest piłka. Mieliśmy nisko spuszczone głowy po tym spotkaniu z Węgrami. Ale – skoro futbol bywa nieprzewidywalny – dlaczego mielibyśmy nie liczyć na to, że Izrael potknie się w grze z Łotyszami? Wierzę, że te młodzieżowe mistrzostwa jeszcze nie są dla nas stracone.
- Rozumiem, że na razie nie rezerwuje pan sobie wczasów w ciepłych krajach na listopad przyszłego roku?
- Mam nadzieję, że rezerwację zrobi za mnie selekcjoner, a tym ciepłym krajem będzie Katar (śmiech).
- Przed ligową wiosną przewaga Lecha nad rywalami – cztery punkty - wydawała się komfortowa. A jednak stopiła się niczym śnieg w dodatnich temperaturach. Co się wydarzyło przy Bułgarskiej?
- Powtarzałem zimą, że te cztery punkty to przewaga... zupełnie minimalna, a sprawa mistrzostwa pewnie rozstrzygnie się na finiszu, w ostatnich kolejkach. Nie patrzę już wstecz, nie rozpamiętuję pogubionych tu i tam punktów. Teraz my mamy „oczko” straty do lidera, ale jeśli wygramy wszystkie mecze do końca, to będziemy mistrzem Polski. A będziemy – jestem o tym przekonany. Każdy mecz jest dla nas jak... finał, i tak musimy do kolejnych spotkań podchodzić.
- W sobotę w Poznaniu „stary mistrz” przekaże berło swemu następcy? Mecz Lecha z Legią ma taką wagę?
- Mam taką nadzieję, pewnie jak 43 tysiące ludzi, które będzie nas dopingować jako nasz dwunasty zawodnik. Mecz trzeba wygrać – dla nas i dla nich. Nieważne, w jaki sposób, choć pewnie świetnie byłoby nie tylko zdobyć trzy punkty, ale i pokazać świetną klasę piłkarską.
- Jakie myśli miał pan oglądając pucharowy mecz Legii w Częstochowie?
- Legia tej wiosny gra dobrze, zdobywa regularnie punkty, w lidze przegrała tylko raz. W Częstochowie jednak się potknęła i straciła ostatnią szansę na jakiekolwiek trofeum w tym sezonie. Myślę więc, że morale w drużynie spadło. Z drugiej strony – skoro legioniści nie grają już o zaszczyty, a utrzymanie mają pewne, wyjdą na mecz z nami na luzie. Wierzę jednak, że – jak powiedziałem – pokażemy po raz kolejny swą klasę i siłę na murawie.
Jan Tomaszewski ma specjalny pokój na alkohol w domu. Zobacz jak mieszka legenda
- Kiedy siedem lat temu zdolny dwunastolatek odchodził z Szombierek Bytom, miał oferty z Lecha i z Legii. Wyobraża pan sobie dziś sytuację, że mógłby szykować się do sobotniego meczu po... drugiej stronie barykady?
- Myślę, że siedem lat temu nie mogło się to inaczej potoczyć. Lech oferował wówczas najlepsze w kraju warunki rozwoju i szkolenia. Legia wtedy nie miała odpowiedniej bazy: młodzi trenowali na jednym sztucznym boisku – i to był dla mnie bardzo ważny argument. Myślę zresztą, że dzięki ośrodkowi we Wronkach do dziś Lech ma najlepszą akademię, czego potwierdzeniem jest długa lista jego wychowanków w reprezentacjach różnych kategorii wiekowych oraz w silnych klubach zagranicznych.
- Legia się długo wtedy biła o pana? Rodzice odbierali telefony ze stolicy?
- Głównie moja świętej pamięci mama rozmawiała na ten temat z jej działaczami. Nie podejmowaliśmy decyzji w ciemno; byłem na testach w Warszawie. I to po nich ostatecznie wybraliśmy Lecha, choć - muszę to przypomnieć – był jeszcze wtedy w grze mój Górnik ukochany... Ostateczna decyzja była jednak głęboko przemyślana, a dziś – na przykład transferem do Wolfsburga – zbieram jej owoce.
Co dalej z przyszłością Artura Boruca w Legii? Ma dojść do ważnego spotkania, może być decydujące