„Super Express”: - Korona miała dobry początek sezonu, a teraz wpadła w dołek. Z czego to wynika?
Leszek Ojrzyński: - Każdy mecz jest inny. Trudno wygrać z Pogonią u siebie po słabej pierwszej połowie. Przegrywając 0:2 ciężko było odwrócić losy spotkania. Staraliśmy się, ale tego nie dokonaliśmy. Teraz z Górnikiem była odwrotna historia. W pierwszej połowie byliśmy lepszą drużyną. Mogliśmy zdobyć jedną czy dwie bramki, ale tego nie zrobiliśmy. Potem nie złapaliśmy rytmu. Druga połowa kompletnie nam nie wyszła. Zrobiliśmy pięć zmian, które nic nam nie dały. Dlatego przegraliśmy. Wcześniej był mecz wyjazdowy z Miedzią, gdzie goniliśmy wynik i zdobyliśmy tylko punkt. Jeśli spojrzymy na to co było, a jest teraz, to mamy kilka problemów. Nie mieliśmy żadnego lewego obrońcy. Sierpina wrócił po siedmiu miesiącach. Nie ma co wymagać cudów. Balić zagrał pierwszy mecz i to na środku obrony, bo mieliśmy problem z Petrowem. Nie ma Malarczyka, a Zebić grał z obolałymi żebrami i odczuwał to podczas spotkania. Musieliśmy ten mecz rozegrać, ale wynik się nie zgadza. Przerwa na kadrze spowoduje, że wyleczy się kilku zawodników, a inni osiągną lepszą formę. Musimy to poukładać w obronie, aby nie tracić bramek, ale w pomocy też to może inaczej wyglądać.
- Co najbardziej pana bolało w grze zespołu w meczu z Górnikiem?
- Wszystko bolało, ale najbardziej wynik, choć czasami on może zatuszować pewne rzeczy. Gramy oto, aby poprawiać pozycję w tabeli, a to nie wyszło. Straciliśmy podobne bramki. Powinniśmy lepiej zachować się w kryciu i doskoczyć do zawodnika, który podawał. Były braki, staraliśmy się temu zapobiec, ale to się nie udało. W środku obrony mamy ludzi, którzy czasami popełniają błędy. I nie tylko tam, bo i w środku pomocy. To jest widoczne w tej ostatniej fazie finalizacji. Ale także skrzydłami dawaliśmy za łatwo rozgrywać czy przedzierać się zawodnikom. Nad tymi rzeczami pracujemy. Widocznie jeszcze za mało, bo popełniamy błędy. Kunszt zawodników gości i doświadczenie pokazało, że wykorzystali to w odpowiednim momencie.
- Jaki jest cel Korony w tym sezonie?
- Od początku mówiłem, że będzie czekał nas ciężki bój o utrzymanie. To dla nas najważniejszy cel, a co ugramy powyżej to będzie sukces. Nie szaleliśmy na rynku transferowym. Brakuje nam doświadczenia. To nie jest tak, że płynnie przechodzisz po awansie do ekstraklasy i rozdajesz w niej karty. To ciężka praca i walka. Zawodnicy doświadczeni jak Frączczak i Kiełb nie pojawili się w meczu z Górnikiem na boisku. Ronaldo nie zachwycił w ostatnim tygodniu, ale liczymy na niego. Ale doświadczenia nie kupisz. Wcześniej graliśmy z dobrymi zespołami i zbieraliśmy punkty, czyli pokazaliśmy, że można. Przy takich zawodnikach jeden mecz wyjdzie, drugi trochę słabiej. Nie ma tej równej formy, pracy na jednakowym poziomie. Wymagamy od nich to, że wezmą grę na siebie, ale do tej pory nie byli liderami w ekstraklasie. Byli jednymi z wielu, którzy mają ciągnąć grę. Liczymy na tych najbardziej doświadczonych. To musi potrwać. Jesteśmy po 10 kolejkach i szkoda, że mamy tak mało punktów. Wiemy jakie są małe różnice punktowe, ale wszystko można polepszyć i odwrócić. Taka walka będzie do końca. Jestem do tego przyzwyczajony. Znam ekstraklasę, bo to moje siódme podejście. To mój szósty klub, po raz drugi jestem w Koronie. Łukowski czy Błanik rozgrywają najlepszy sezon w karierze. Dlatego spokojnie do tego podchodzę. Wiem, że dużo pracy przed nami.
- Wyróżniają się Śpiączka, Łukowski i Błanik. Nie martwi pana to, że tylko oni strzelają?
- Mamy braki, bo po stałych fragmentach nasi obrońcy powinni być bardziej aktywni. Jest tylko trafienie Petrowa. Mamy tutaj nad czym pracować. Ale popatrzymy na inne zespoły, które mają mniej goli od nas, a mają piłkarzy, którzy grali kiedyś w reprezentacji, zachodnich ligach. Nie mamy takich asów. Z pokorą do tego wszystkiego podchodzimy. Będziemy pracować, aby inni zawodnicy dołączyli do grona strzelców.
Jan Bednarek z żoną podzielili się świetną nowiną. Uśmiechy zagościły na ich twarzach
- Wspomniał pan, że miał kilka podejść do ekstraklasy. Co zdecydowało, że po raz drugi przyjął pan ofertę Korony? Nie bał się pan wejść do tej samej rzeki?
- Byłem poprzednio w Wiśle Płock, gdzie ratowałem ze sztabem, aby utrzymać ją w ekstraklasie. I ta sztuka się udała, bo przyszedłem w fatalnym momencie. W Koronie wiedziałem, że jest trudne zadanie przed nami w 1 lidze. Po dziesięciu latach pracy w ekstraklasie zszedłem na ten poziom. Myślałem, że będzie to łatwiejsze. Całe szczęście, że awansowaliśmy po barażach. Z Górnikiem w naszym składzie widzieliśmy 15 zawodników, którzy grali niedawno w 1 lidze. Tu nikt nie ma recepty ani czarodziejskiej różdżki, że ci chłopcy od razu będą wygrywać w ekstraklasie. Raz wygramy, a raz po prostych błędach możemy przegrać. Najważniejsze, że na finiszu baraż rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść. Chłopcy wywalczyli ekstraklasę i teraz próbujemy to poukładać, aby zdobywać punkty. Nie zawsze wychodzi nam to tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.
- Jest pan osobą wierzącą. Jak bardzo wiara dodaje panu sił?
- W codziennym życiu pewne rzeczy łatwiej przełknąć i zaakceptować. W pewnym momencie wydaje się nam, że coś jest dla nas tragiczne, a to może być początek czegoś dobrego, o czym nam się nawet nie marzy. Spokojnie do tego podchodzę. Wiem, że to co mnie spotyka to jest czasami cięższy lub lżejszy krzyż. Chce się wygrywać w każdy meczu, ale nie zawsze można. I czasami z tych trudnych momentów może coś dobrego wykiełkować. Nie zawsze szkoleniowcom jest dane przez te trudne momenty przejść. Zapada decyzja, że klub się z tobą żegna, bo jest niezadowolony. A kryzysy potrafią zwojować cuda. Na razie u nas żadnego kryzysu nie widzę. Jest ciężka walka o ligowy bój. Może niektórzy myśleli, że tym składem będziemy grali w pucharach. Teraz nastąpiła weryfikacja. Dwie wygrane z rzędu i można być wysoko w tabeli. Ale przegraliśmy z Górnikiem i jesteśmy prawie na samym końcu.