To był mecz pełen podbramkowych spięć i walki na całego. Krakowianie wracają z Wronek wściekli, ponieważ ich zdaniem przegrać nie powinni. Chodzi głównie o sytuację z pierwszej połowy, kiedy jeden z obrońców Lecha popchnął w polu karnym Patryka Małeckiego. "Mały" padł jak ścięty, ale sędzia Marcin Borski nie zagwizdał.
- Jestem w stu procentach pewien, że powinien być karny. Sędzia trochę przeszkadza - mówił z przekąsem Małecki w przerwie meczu. Pokłosiem tej akcji było też odesłanie na trybuny Macieja Skorży, który głośno i dobitnie mówił, co myśli o decyzji Borskiego.
W drugiej połowie, podobnie jak w pierwszej, okazji nie brakowało, padł też decydujący gol. Akcja Stilić - Lewandowski była taka, jak za najlepszych czasów tego duetu - genialne podanie Bośniaka i precyzyjny strzał reprezentanta Polski. Dzięki tej bramce "Lewy" został samodzielnym liderem strzelców Ekstraklasy z sześcioma golami na koncie. Dla trenera Zielińskiego był to setny mecz w roli trenera w Ekstraklasie i na pewno będzie go wspominał z wielką przyjemnością. A Wiśle brakło jedenastu dni, by "dobić" do roku bez przegranego meczu w lidze.
- Nie zasłużyliśmy na porażkę - stwierdził Arkadiusz Głowacki. - Tylko jeden raz nie udało nam się zorganizować w obronie i Robert strzelił gola. Chcieliśmy tu wygrać, bo zwycięstwo dałoby nam wielką przewagę, 14 punktów, nad Lechem. Ale nie ma co rozpaczać, bo nasza sytuacja wciąż jest bardzo dobra - dodał. W o wiele lepszym humorze niż "Głowa" był Lewandowski.
- Wreszcie zagraliśmy tak, jak powinniśmy. Ale z drugiej strony, nie ma się co podniecać, bo wciąż mamy osiem punktów straty do Wisły. To był najlepszy czas na przełamanie. Za dużo meczów przegraliśmy w tym sezonie na własne życzenie i mieliśmy już dość tych porażek... Fajnie, że w końcu los zaczął nam sprzyjać - cieszył się napastnik Lecha.