„Super Express”: - Dlaczego wybrałeś Lecha?
Wołodymyr Kostewycz: - Od dawna się mną interesował i był najbardziej zdeterminowany, żeby mnie pozyskać. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Lechu, poszedłem do domu i w internecie obejrzałem fragmenty meczów i doping ultrasów tego klubu. Byłem pod wrażeniem i jak najszybciej chciałem to zobaczyć na żywo.
- A nie boisz się reakcji polskich kibiców na zdjęcie, na którym stoisz pod pomnikiem Stepana Bandery trzymając rękę na sercu? W Polsce Bandera jest uważany za zbrodniarza.
- O tym, że zdjęcie wypłynęło w Polsce, usłyszałem od rodziny. Ta sytuacja miała miejsce podczas prezentacji nowych strojów Karpat Lwów. Klub na miejsce wydarzenia wybrał plac przy pomniku Bandery we Lwowie i wyznaczył trzech piłkarzy. Jednym z nich byłem ja. To było spotkanie organizowane przez klub. Ja nigdy nie mieszałem się w politykę. Każdy kraj ma swoją historię i ja szanuję historię Polski. Nie może być żadnych problemów z kibicami, bo myślę, że oni wszystko rozumieją.
- Jakie masz zdanie o Banderze?
- Wiem, że Polacy mają swoje zdanie o Banderze, a Ukraińcy swoje. Każdy widzi to po swojemu. Ja nigdy nie wtrącałem się w politykę, bo się na niej nie znam. Staram się robić to, co umiem najlepiej, czyli grać w piłkę.
- Jak zareagujesz, jeśli z trybun padną wyzwiska, typu: "Banderowiec"?
- Będę się czuł nieprzyjemnie, kiedy będą mnie nazywać banderowcem, bo ja jestem Wołodymyr Kostewycz. Nie zasłużyłem, żeby mnie tak nazywano. Oczywiście, to osobista decyzja każdego kibica, zależy to od jego wychowania. To byłoby śmieszne, kiedy ludzie zaczęliby mnie obrażać, tylko dlatego, że mam zdjęcie przy pomniku Bandery. Przecież to była tylko prezentacja nowych strojów, która nie ma nic wspólnego z polityką. Myślę, że nie było w tym nic takiego, o co mogliby się obrazić polscy kibice.
- Dlaczego poprosiłeś, żeby pisać twoje nazwisko na koszulce po angielsku, a nie w wersji polskiej?
- Zapytano mnie, jak chciałbym, by napisano moje nazwisko. Napisałem więc na kartce tak, jak mam w paszporcie. Nie prosiłem, żeby to było po angielsku, przepisałem tylko to, co mam w dokumencie.
- Jak się czujesz w Lechu?
- Chłopaki dobrze mnie przyjęli. Maciek Makuszewski mówi po rosyjsku i jak czegoś nie wiem, to on pomaga mi przetłumaczyć to na polski. Na zgrupowaniu jestem z nim w jednym pokoju i to on pomaga mi najbardziej.
- Jak spędzasz wolny czas?
- Od niedawna łowię ryby. Dwa, może trzy lata temu mój przyjaciel namówił mnie na połów. Wtedy złowiłem wielką rybę, miała około sześciu kilogramów. Tak mi się to spodobało, że zacząłem regularnie jeździć na ryby. Następnego razu złapałem wielkiego karpia, o wadze 13,7 kg! Moja radość nie miała końca (śmiech).
- Podobno grasz też w szachy.
- W szachy bardzo dobrze gra mój tata. Próbowałem z nim rywalizować, ale trudno było mi wygrać. Kiedyś jednak wziąłem udział w... mistrzostwach świata w szachach. Z kolegą z Karpat Ihorem Hudobiakiem zrobiliśmy tylko pierwszy pierwszy ruch w meczu Ukrainki z Chinką. I na tym się skończył nasz udział (śmiech).
- Na którym piłkarzu się wzorujesz?
- Kiedy studiowałem, całą ścianę miałem oklejoną plakatami Andrija Szewczenki, który wtedy był na szczycie kariery. Teraz nie mam idoli, ale biorę przykład z najlepszych piłkarzy.
- Koledzy w Lechu nadali ci jakiś przydomek?
- Jeszcze w Karpatach Lwów wszyscy mówili na mnie „Kostia”, bo skojarzyło się z nazwiskiem. I nawet, jeśli ktoś zawołał w towarzystwie „Wołodia”, co jest zdrobnieniem mojego imienia, to nie każdy wiedział, że chodzi o mnie. Niektórzy myśleli nawet, że mam na imię „Kostia”. Tak też mówią na mnie w Lechu.