Dla Rangers FC miał to być wielki powrót do europejskich pucharów po sześciu latach przerwy. Zdegradowany jakiś czas temu legendarny szkocki klub w sezonie 2015/2016 wywalczył awans do ekstraklasy, a w minionych rozgrywkach jako beniaminek zajął trzecie miejsce i zagwarantował sobie start w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Europy, w której zadanie miał pozornie niezwykle łatwe. Trafił bowiem na czwarty zespół z Luksemburga - Progres Niedercorn.
Rywale "The Gers" - podobnie zresztą jak większość zawodników tamtejszej ligi - to półamatorzy, którzy w piłkę grają dla przyjemności, a nie dla sławy i wielkich pieniędzy. Dlatego takie historie, jak ta wtorkowa, urzekają praktycznie wszystkich kibiców.
Zawodnicy Progresu na co dzień trenują i występują w miasteczku, które liczy niewiele ponad trzy tysiące mieszkańców. Luksemburska ekstraklasa w rankingu lig UEFA zajmuje odległe 48. miejsce na 54 federacje, a o różnicach finansowych między ich klubem a słynnymi Rangersami nawet nie ma co wspominać. Dlatego też nietrudno się domyślić, że to Szkoci byli faworytami dwumeczu. Szczególnie, że chcieli w dobrym stylu pokazać się w pucharach po tak długiej przerwie. Ale już pierwszy mecz w Glasgow zwiastował kłopoty. Na swoim stadionie 54-krotni mistrzowie kraju wygrali zaledwie 1:0 i do Luksemburga jechali z duszą na ramieniu. A tam spotkała ich prawdziwa kompromitacja.
Przez cały mecz mieli zdecydowaną przewagę. Dłużej posiadali piłkę, stwarzali więcej sytuacji, ale nie potrafili trafić do siatki rywali. Po pierwszej połowie wynik był jednak korzystny, bo bezbramkowy remis dawał Rangers FC awans do kolejnej rundy. Ale po przerwie nastąpiła katastrofa. Gospodarze w ciągu niespełna dziesięciu minut strzelili dwa gole i nie dali już sobie wydrzeć historycznego awansu. A Szkoci z pucharami przywitali się sromotną klęską.