Michał Klukowski: W końcu zagram w Polsce!

2009-08-07 20:05

Michał Klukowski (28 l.), reprezentant Kanady polskiego pochodzenia, nie ukrywa swojego zadowolenia z faktu, że w IV rundzie Ligi Europejskiej jego zespół FC Brugge zmierzy się z Lechem Poznań.

Lewy obrońca belgijskiego klubu docenia klasę "Kolejorza" i już nie może doczekać się pierwszego meczu we Wronkach (20 sierpnia). Po raz pierwszy zagra bowiem w Polsce. Ponadto spotka się z rodzicami, którzy mieszkają w Warszawie.

SE: - W Poznaniu cieszą się, że Lech trafił w 4. rundzie eliminacji Ligi Europejskiej na belgijski FC Brugge. To dobre losowanie dla twojego klubu?

Michał Klukowski: - To dobre losowanie dla mnie (śmiech). Przecież moja rodzina pochodzi z Polski, a rodzice właśnie wrócili na stałe do kraju i teraz mieszkają w Warszawie. Tata Bogumił jest zadowolony, że przyjeżdżam do niego. Zresztą, dzwonił do mnie zaraz po losowaniu i opowiadał o Lechu. Ucieszyłem się więc, że los przydzielił nam Polaków. Bo będę miał okazję przyjechać do Polski i po raz pierwszy zagrać tutaj mecz, bo do tej pory nie miałem takiej okazji. Na pewno na stadionie we Wronkach zasiądzie kilka osób z mojej rodziny.
 
- Co wiesz o zespole Lecha?

- Moja wiedza jest całkiem spora, bo wiele informacji na temat tego co się dzieje w drużynie przekazuje mi tata Bogumił. Wiem, że w poprzednim sezonie Lech zagrał w fazie grupowej Pucharu UEFA, że dopiero na finiszu przegrał walkę o tytuł mistrza Polski, że na osłodę zdobył puchar kraju. To wszystko pokazuje, że Lech to bardzo mocny zespół i przed nami trudna przeprawa. No, i jeszcze w ataku jest Robert Lewandowski. A tata podkreśla, że to bardzo niebezpieczny napastnik.
 
- W poprzedniej rundzie z wielkim trudem wyeliminowaliście z Ligi Europejskiej FC Lahti. Kryzys dotknął FC Brugge?

- To prawda, nie było łatwo. W pierwszym meczu u siebie wygraliśmy 3:2. Jednak gola, po którym cieszyliśmy się ze zwycięstwa, strzeliliśmy w ostatniej chwili, bo w 90. minucie. W rewanżu skończyło się remisem 1:1. Jednak ten dwumecz z Finami pokazał, że w Europie nie ma słabych drużyn. Po losowaniu były komentarze, że przejdziemy Finów bez najmniejszych kłopotów. Było inaczej. W takim klubie jak Brugge zawsze stawiają przed zespołem najwyższe cele. Jednak nie zawsze udaje się poradzić sobie z presją.
 
- Czyli teraz trzeba awansować do Ligi Europejskiej.

- Tak, bo to wielki prestiż i przypływ gotówki do klubu. A w ostatnich sezonach w lidze belgijskiej wciąż jesteśmy w tyle za Anderlechtem Bruksela, czy ostatnio Standardem Liege. Niby zawsze przebijamy się do europejskich pucharów, ale to nie to samo co wywalczenie tytułu mistrza Belgii. A ten ostatni raz zdobyliśmy go przed czteroma laty. To był mój pierwszy rok pobytu w Brugge, a w kolejnej edycji graliśmy w Lidze Mistrzów.
 
- Ten sezon nie zaczął się dla ciebie najlepiej. Straciłeś miejsce w pierwszym składzie. Co się stało?

- Szykuję formę na Lecha (śmiech). Tak naprawdę cały okres przygotowawczy przed sezonem spędziłem z reprezentacją Kanady na turnieju Gold Cup. W tym czasie do klubu przyszedł nowy trener Adrie Koster. Holender nie widział mnie w treningu i teraz na lewą obronę wskoczył Koen Daerden. Jest nowy trener, nowa taktyka i skład mamy bardzo młody. Graliśmy trzy mecze i oglądałem je z ławki rezerwowych. To dla mnie nowa sytuacja, bo od czterech lat zawsze miałem tu pewne miejsce. Jeśli nie grałem to tylko dlatego, że byłem kontuzjowany. Teraz jestem zdrowy i przygotowany do sezonu.
 
- Kiedy ostatnio byłeś w Polsce?

- A całkiem niedawno, bo zaraz po zakończeniu poprzedniego sezonu zabrałem żonę Justynę oraz synka Antosia i przyjechaliśmy do Warszawy. Kupiłem tutaj mieszkanie. Ale nie pytaj mnie teraz, czy po zakończeniu kariery będę mieszkał w stolicy Polski. Nie wiem, jak to się ułoży.
 
- Czujesz się Polakiem?

- Na pewno serce mam polskie i nie mogę się wyprzeć polskich korzeni. W końcu stąd pochodzi moja rodzina. Jednak wychowałem się w Kanadzie i teraz gram w reprezentacji tego kraju. I jestem z tego dumny.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze