To nie żaden żart rodem z czeskiego filmu czy próba wbicia szpilki Spartakowi Trnawa. Raczej w drugą stronę - zarzut pod adresem Legii Warszawa, że ta nie potrafiła pokonać klubu, który maluje trawę na zielono. Bo brzmi to dość absurdalnie, prawda?
Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku - ładny stadion, jeden z nowocześniejszych na Słowacji, nieźle przygotowana płyta boiska, zielona trawa bez większych prześwitów. Ale ten balon pękł dość, szybko, bo w momencie... pierwszego zetknięcia jednego z legionistów z ziemią. Po każdym wślizgu czy chociażby delikatnym dotknięciu murawy na białych strojach gości pojawiały się zielono-niebieskie plamy.
To samo było z butami czy nawet twarzami piłkarzy! W przerwie do szatni schodzili umorusani niemal od stóp do głów, a po meczu wyglądali, jakby wymalowali sobie barwy wojenne. Niestety te nie pomogły drużynie "Wojskowych", którzy mimo zwycięstwa 1:0 odpadli z eliminacji Ligi Mistrzów.
Co ciekawe to nie pierwsza taka sytuacja, kiedy gospodarz meczu maluje farbą murawę. Podobnie sytuacja wyglądała na niektórych stadionach we Francji podczas Euro 2016. A kibice szybko zauważyli, że przypomniało to czasy komuny, kiedy w krajach ZSRR takie praktyki były niemal na porządku dziennym.
WYNIKI NA ŻYWO - sprawdź na kogo warto postawić
Tabele i statystyki z 16 dyscyplin