Pep Guardiola

i

Autor: EastNews Pep Guardiola

Finał Ligi Mistrzów

Marek Koźmiński przez kilka miesięcy był klubowym kolegą najlepszego trenera świata. „Do dziś mam w komórce numer jego telefonu” [ROZMOWA SE]

2023-06-09 9:45

Pierwszy raz los zetknął ich w finale barcelońskich igrzysk, po którym na szyi Josepa Guardioli zawisł złoty, a na szyi Marka Koźmińskiego srebrny medal. Niemal dekadę później, w barwach Brescii, stali już po tej samej stronie barykady. Stali, a nawet… spali, jako koledzy z jednego pokoju. Z byłym prezesem PZPN-u porozmawialiśmy przed finałem Champions League w Stambule o tajemnicach szkoleniowca Manchesteru City.

„Super Express”: - Jaki był Guardiola 20 lat temu?

Marek Koźmiński: - Bardzo spokojny, wyważony, najnormalniej w świecie... normalny. I do tego ciekawy świata. Ja bardziej znałem Hiszpanię, niż on znał Polskę. „Jak to jest?”, a przede wszystkim „Jak to było w Polsce?” – pytał bardzo często. Dziś brzmi to kuriozalnie, bo – po pierwsze – wszystko możemy znaleźć w sieci, po drugie – znacznie częściej podróżujemy, i to bez paszportów. Ale w 2001 roku to nie były rzeczy oczywiste. Wycieczka Hiszpana do Polski nie była wówczas czymś standardowym. Więc pytania „Jak tam żyjecie?”, a częściej: „Jak żyliście za żelazną kurtyną?” zdarzały się z jego strony częściej, niż można by się spodziewać. Ale to nie było coś niezwykłego. Moje doświadczenia z zagranicznych wyjazdów – a przecież grałem od 1992 roku we Włoszech – są takie, że wówczas na Zachodzie wciąż traktowano Polskę trochę jak „europejski trzeci świat”. Pytania „Czy macie prąd?” co prawda się nie zdarzały, ale przekonanie o szarym, burym, smutnym kraju były powszechne. I o tym bardzo wiele rozmawiałem wówczas z Guardiolą.

- O piłce także?

- Właściwie nie. Opierając się na tamtych rozmowach, nigdy bym nie powiedział, że będzie z niego tak dobry trener. Ba; że w ogóle zostanie trenerem. Nie czułem u niego ciągotek trenerskich. Bardziej menedżerskie, dyrektorskie, zarządcze. Zresztą zanim dostał do trenowania Barcelonę B, był przymierzany – wręcz sam się do tego przygotowywał – do wyborów prezydenta klubu, bo grupa z La Masii myślała o nim właśnie w tych kategoriach. On sam zawsze miał wysoką samoocenę, prezentując na boisku – rzekłbym – dumę i władczość. W życiu codziennym zresztą też: czuł wartość swojej osoby i to pokazywał.

- Kto zdecydował o tym, że trafiliście do jednego pokoju?

- Szczerze? Nie wiem. W tamtym okresie nie praktykowano „jedynek” dla piłkarzy, więc ludzie się jakoś naturalnie „dobierali”, w zależności od przyzwyczajeń. Byli w drużynie tacy, którzy siedzieli do 1 w nocy, oglądali filmy i jeszcze palili papierosa przed pójściem spać. Inni woleli usnąć o 22.30, zaraz po filmie w TV, bo netfliksów i innych serwisów jeszcze wtedy nie było. My z Pepem byliśmy z tego samego rocznika, i obu nam było bliżej do tego drugiego scenariusza. Żaden z nas nie był nocnym – nomen omen – Markiem (śmiech).

- A zdarzało się wspólne piwko przed snem?

- De facto kwestia – choćby symbolicznego - „piwka” w życiu zawodowego piłkarza właściwie nie istniała. Alkohol podawany do kolacji w przeddzień meczu – w postaci lampki wina – był czymś zwyczajnym, choć pamiętam, że bywali i tacy, którzy woleli grappę – czyli rodzaj wódki – jako dodatek do kawy. I nikt z tego sprawy nie robił. Nie pamiętam już dziś, czy akurat Pep w winie gustował, ale nawet jeśli tak, to – jak powtarzam – nie było to niczym nadzwyczajnym. Podobnie jak wyjście raz na dwa miesiące na wspólny obiad i wypicie do niego szklanki piwa czy kieliszka wina.

- Dla Guardioli kontrakt z Brescią był pierwszym zagranicznym transferem. Po włosku się dogadywaliście?

- Włoski i hiszpański to dość bliskie języki. Pepowi wystarczyły więc trzy miesiące, by dobrze świergotać po włosku. Generalnie ma zdolność do języków obcych.

- Niemal dekadę wcześniej mierzyliście się w finale igrzysk barcelońskich. Pamiętał pana?

- Owszem. Już bodaj w drugiej rozmowie to on właśnie zszedł na ten temat. „Ja cię pamiętam z finału igrzysk” – zaskoczył mnie.

- Trafił pan na szczególny okres w jego karierze: dyskwalifikacji za… niedozwoloną substancję wykrytą w jego organizmie. Jak to przeżywał?

- Nie było w tamtych latach spójnych europejskich przepisów w tej kwestii. Ja też miałem przypadek, kiedy lekarz tuż przed meczem wstrzymał mój występ. Wypiłem bowiem syrop wykrztuśny mojego dziecka na przeziębienie, które się od niego nabawiłem. Na szczęście coś mnie tknęło i pokazałem klubowemu lekarzowi buteleczkę z etykietką. A on kazał wycofać moje nazwisko z protokołu meczowego, „Nie możesz po tym grać” – powiedział. Pep z kolei w owym czasie regularnie korzystał z odżywki, którą od lat stosował w Barcelonie. Do bidonu wsypywał jakiś proszek, rozpuszczał go w wodzie i to pił. Zażywał ten swój preparat, nie mając świadomości tego, że jeden z jego składników w Hiszpanii był dozwolony, a we Włoszech 1 czerwca 2001, czyli parę miesięcy wstecz, został zakazany. Z tego powodu dostał półroczną dyskwalifikację. Był to dla niego szok! Długo potem walczył o swoje dobre imię, i je odzyskał, oczyścił. Choć oczywiście przed te kilka miesięcy w Brescii nie mógł grać.

- Macie wciąż kontakt?

- Mam w komórce numer jego telefonu, ale nie korzystam z tego, choć jestem pewien, że w razie potrzeby z pewnością na SMS-a by zareagował. W ciągu tych 22 lat spotkaliśmy się bodaj czterokrotnie, m.in. na którymś z Kongresów UEFA. Widzieliśmy się także na finałach mistrzostw Europy i nawet posiedzieliśmy jakiś czas – przy winku oczywiście. Raz też spotkaliśmy się w Brescii przy smutnej okazji: pogrzebu byłego prezydenta klubu.

- W sobotę będzie pan sercem za byłym kolegą z pokoju czy za piłką włoską, której wciąż jest pan wielkim fanem?

- Będę do finału podchodził bez sympatii. Pep jest kolegą, z którym człowiek ileś czasu spędził, ale… takich kolegów w piłce trochę jest. Będę więc raczej patrzył na piękno futbolu i szukał odpowiedzi na pytanie, czy różnica między „Citizens” a resztą Europy jest tak wielka, jak wskazywałby przykład stłamszonego Realu w rewanżowym meczu półfinałowym. Jeszcze dwa miesiące temu powiedziałbym, że Inter nie ma żadnych szans. Ale mediolańczycy – nawet uwzględniając ligową porażkę z Napoli - byli w końcówce sezonu na fali wznoszącej, więc w sobotę całkowicie ich nie skreślam.

Sonda
Kto wygra finał Ligi Mistrzów?
Marek Koźmiński

i

Autor: Cyfra Sport Marek Koźmiński
Najnowsze