W zeszłym tygodniu angielski sąd wydał wyrok, na który rodziny ofiar czekały długie 27 lat - wiele osób by przeżyło, gdyby nie nieudolna akcja policji. Potem przez lata politycy ukrywali prawdę, ale ich akurat osądzi historia. O strasznej tragedii pamiętał też Everton, lokalny rywal Liverpoolu. Na okładce programu przed meczem z Bournemouth Artura Boruca widnieje dwoje dzieci. Dziewczynka w koszulce The Tofees, chłopiec w The Reds. Trzymają się za ręce. Numery na plecach tworzą liczbę 96 - tyle osób zginęło za Liverpool na Hillsborough.
Do największej pod względem liczby ofiar tragedii stadionowej współczesnej Europy doszło 15 kwietnia 1989 na stadionie Hillsborough w Sheffield. Organizatorzy wpuścili za dużo osób. Kibice byli niemiłosiernie stłoczeni. Gdy zawaliła się jedna z trybun, zaczęła się panika. Zadeptanych zostało 96 osób. Policja i karetki za późno dotarły na stadion, akcja była przeprowadzona nieudolnie.
Dowodził wtedy 71-letni obecnie David Duckenfield. Okazuje się, że to on, bojąc się naporu kibiców, otworzył tunel na stadion. - Wszyscy znali prawdę. Fani i policja wiedzieli, że to my jesteśmy odpowiedzialni za otwarcie bramy - powiedział po latach na sali sądowej. Reakcji wtedy nie było. 150 członków rodzin zabitych milczało. Prawdę o straszliwej tragedii, która na stałe wpisała się w miasto Beatlesów, znali od wielu lat.