- O mundialu w Hiszpanii zawsze będą pamiętał. Była radość z sukcesu, bo zostaliśmy trzecią siłą na świecie. Ale gdy wracaliśmy do kraju zamiast radości na naszych twarzach pojawił się strach i przerażenie. Bo w powietrzu coś złego zaczęło dziać się z samolotem. Nie jeden z nas zadawał sobie w tym momencie pytanie: czy zdołamy bezpiecznie wylądować - mówi Andrzej Buncol (54 l.), gwiazda reprezentacji Polski lat 80.
Buncol to uczestnik dwóch mistrzostw świata. Z Hiszpanii w 1982 roku przywiózł srebrny medal, strzelił także gola w meczu z Peru. Potem selekcjoner Antoni Piechniczek zabrał go także na mundial w Meksyku w 1986 roku.
- W Hiszpanii długo się rozkręcaliśmy, podobnie, jak Włosi późniejsi mistrzowie - twierdzi. - Naszym celem było wyjście z grupy, co po dwóch remisach 0:0 z Kamerunem i Włochami nie było takie proste. Do przerwy na Peru też nie mogliśmy znaleźć sposobu, ale w drugiej połowie już pokazaliśmy co potrafimy. Wygraliśmy 5:1 i byliśmy w drugiej fazie. Czy mogliśmy zagrać w finale? Gdyby w półfinale z Włochami był z nami Zbyszek Boniek to kto wie. Ale "Zibi" pauzował za kartki, a był wtedy w rewelacyjnej formie. To była "głowa" zespołu, przecież z Belgią, gdy strzelił 3 gole, zagrał kapitalnie! Trzeba uczciwie przyznać, że Włosi byli tego dnia lepsi - uważa.
>>> PZPN przekazał certyfikat, Bartłomiej Pawłowski będzie mógł zadebiutować w Maladze
Wracając z Hiszpanii polskich piłkarzy spotkała przykra sytuacja. - Wylot z Madrytu przeciągał się - mówi. - Opóźnienie było prawie dwugodzinne. W końcu wsiedliśmy do samolotu. Wystartowaliśmy i po kilku minutach kapitan oznajmił, że musimy zawracać. Nie powiem strach zajrzał nam w oczy. A zdenerwowanie było tym większe, gdy lądując ponownie w Madrycie zobaczyliśmy karetki i wozy strażackie ustawione na lotnisku tuż przy płycie. Do Polski wróciliśmy dopiero około północy - wyjawia.
Buncol pojechał także na mistrzostwa świata w 1986 roku. Jednak w Meksyku reprezentacja Polski kompletnie zawiodła.
- Patrzono na kadrę przez pryzmat mundialu w Hiszpanii - mówi. - Oczekiwania były duże, a my ledwo wyszliśmy z grupy. W porównaniu do poprzednich mistrzostw byliśmy słabsi. Nie graliśmy już tak dobrze, jak wcześniej. Odpadliśmy z turnieju po przegranej z Brazylią, a to był silny zespół, faworyt i jeden z najlepszych drużyn na świecie - zaznacza.
Po mistrzostwach w Meksyku Buncol został sprzedany do FC Homburg. - Po raz pierwszy kluby zagraniczne pytały o mnie już w 1982 roku - wspomina. - Jednak wtedy nie było szans na transfer. Miałem 23 lata, a mogli wyjechać tylko ci, którzy mieli 28 lat. Działacze Homburga wypatrzyli mnie podczas zgrupowania kadry w Niemczech - opowiada. - To był beniaminek, który po raz pierwszy w historii awansował do 1. Bundesligi. Po roku byłem już w Bayerze Leverkusen, z który w 1988 roku zdobyliśmy Puchar UEFA. Droga do finału była wyjątkowo trudno, bo znalazły się na niej topowe firmy, jak Austria, Feyenoord, Barcelona i w finale Espanyol, który u siebie pokonał nas 3:0. Nikt nie wierzył, że w rewanżu coś zdziałamy. Do przerwy 0:0, ale potem wzięliśmy się do roboty. Była dogrywka, karne i nasz triumf! - podkreśla Buncol, który nigdy nie był mistrzem kraju. - Najbliżej tego byłem w Legii. Ekipę mieliśmy mocną. Buda, Dziekanowski, Wdowczyk, Kubicki, Buncol, Karaś, a mimo to tytuł trafiał do Górnika. Może każdy z nas chciał być gwiazdą, chciał być najlepszy i za dużo było tych indywidualności? - zastanawia się.
>>> Steaua - Legia 1:1. Bogusław Leśnodorski: wynik wywieziony z Bukaresztu jest niezły
W reprezentacji Polski rozegrał 51 meczów, ale jego dorobek powinien być bardziej okazały. - Gdy trafiłem do Bayeru przyjąłem niemieckie obywatelstwo i wypadłem z kadry - mówi. - Zrobiłem to, bo w Niemczech był limit obcokrajowców i mogło grać tylko trzech, a w klubie było nas pięciu. W Polsce nazwano mnie zdrajcą. Przykro to było słyszeć, bo nie zrobiłem nic złego. Mam polski paszport, nigdy nie zrezygnowałem z polskiego obywatelstwa! - wyjaśnia.
Obecnie Buncol mieszka w Niemczech, pracuje z młodzieżą w Bayerze. - Odpowiadam za rocznik 1997/98 - mówi. - Trenowanie tych młodych ludzi daje mi satysfakcję. Jest ona tym większa, gdy z czasem widzisz, jak twój wychowanek debiutuje w Bundeslidze i zaczyna być w niej znaczącą postacią. Robię to, co kocham - kończy Buncol.