„Super Express”: - Jest pan na co dzień blisko ekstraklasy, komentując jej mecze w telewizji. Zaskoczyła pana duża liczba rodzimych ligowców, powołanych przez Michała Probierza?
Marcin Baszczyński: - Mam wrażenie, patrząc na te powołania, że selekcjonerowi chwilami brakuje konsekwencji w działaniu. Ale może po prostu potrzebuje więcej czasu, by sobie dokładnie tę naszą ekstraklasę obejrzeć? Niektórym zawodnikom przyjrzeć się bliżej?
- Co pan rozumie przez „brak konsekwencji”?
- Brak konsekwencji w wyborach. Długo nie sięgał po graczy z ekstraklasy, teraz powołał sporą ich liczbę. Paru zawodników, którzy te powołania dostali, było w podobnej formie od dłuższego czasu, ale dopiero teraz otrzymali nominacje… Ale to od razu rodzi kolejne pytanie: skoro powołano nowych, to ktoś musiał zrobić im w kadrze miejsce. A czy na pewno ten „ktoś” zdążył już pokazać wszystko, co potrafi, na jednym zgrupowaniu?
- Podejrzewam, że ma pan na myśli na przykład Mateusza Bogusza?
- Na przykład. Zadebiutował i… zniknął. Aż tak źle wypadł na poprzednim zgrupowaniu? Nie sądzę. Tym bardziej, że zaraz potem potwierdził wysoką dyspozycję na boiskach w Stanach Zjednoczonych. Puchar USA, zdaje się, zdobył.
- To prawda. I w MLS też strzelił..
- No widzi pan. Więc gdzie tu konsekwencja?
Nawet w CV ma słowo GWIAZDA, choć w ekstraklasie nie zagrał żadnego meczu. Tak wyglądała droga Mateusza Bogusza z podwórka do reprezentacji
- Nie ma też choćby Mateusza Kowalczyka z GKS-u, powołanego we wrześniu. Ale może to konkretna polityka Michała Probierza: bierze tych ludzi po to, by dać im posmakować kadry, mentalnie przygotować ich na przyszłość?
- Ja myślę, że raczej sprawdza chłopaków, których wcześniej „dotknął” w reprezentacji młodzieżowej. Ale ja się zastanawiam, czy na pewno „dorosła” kadra jest właściwym miejscem na takie sprawdzanie. Dla niektórych – choćby dla Kowalczyka – na takie powołanie chyba było za wcześnie. Oczywiście, indywidualnie to jest ogromne wyróżnienie i motywacja do pracy. Ale w reprezentacji narodowej muszą grać najlepsi! Poza tym takie powołania mogą sprawiać wrażenie, że trener nie trzyma się konkretnych schematów i pewnej stabilizacji personalnej, ale liczy raczej na – powiedziałbym – pozytywny wyskok indywidualny.
Marcin Baszczyński jasno wskazał słabość Biało-Czerwonych.
- Zostańmy jeszcze na moment przy ekstraklasie. Mateusz Skrzypczak ostatecznie w zgrupowaniu nie weźmie udział. Ale – generalnie – mógłby, pańskim zdaniem, coś wnieść, biorąc pod uwagę nasze kłopoty w obronie?
- Akurat stoperów rzeczywiście trzeba szukać. Powiedziałbym szerzej: ja bym sporą część defensywy wymienił.
- Jasna i klarowna opinia. A konkrety? Ma pan kandydatów?
- Na pewno trzymałbym się Kuby Kiwiora, nawet jeżeli jest w słabszej dyspozycji. To chłopak, który ma największy potencjał wśród wszystkich defensorów. Wszedł na boisko w drugiej połowie ostatniego meczu Ligi Mistrzów i pokazał się z dobrej strony na lewej obronie Arsenalu. On jest nam potrzebny! Zdecydowanie postawiłbym też na Sebastiana Walukiewicza, również dlatego, że bardzo dobrze wyprowadza piłkę. I dałbym szansę Kamilowi Piątkowskiemu.
- Nie przerażają pana jego nędzne recenzje po meczach Salzburga w Champions League?
- Gdy się spojrzy na sposób gry, jaki sobie fundują w Salzburgu, to trudno Piątkowskiego karać indywidualnie za całą drużynę. W eliminacjach Ligi Mistrzów prezentował się wyśmienicie, gra regularnie w jedenastce, ma w niej mocną pozycję.
- Zatem wymarzona trójka stoperów to...
- Walukiewicz po prawej, Kiwior po lewej, Piątkowski w środku.
- A gdzie Jan Bednarek?!
- Odpowiedzią na to pytanie niech będzie fakt, że jego postawę oceniamy jednoznacznie: cieszymy się, jeśli nie popełni błędu. Nie tędy droga; ta kadra nie rozwinie się, jeśli będziemy na nią patrzeć wyłącznie przez pryzmat tego, czy ktoś uniknął pomyłki, błędu.
Od Kowalczyka do Kowalczyka, czyli GieKSiarz w kadrze po dwóch dekadach przerwy. Sensacyjny kadrowicz Michała Probierza zabrał głos [ROZMOWA SE]
- Twardo stawia pan na grę trzema stoperami, i wahadłowymi oczywiście. „Bo nie mamy bocznych obrońców” – mówił pan w rozmowie z nami u progu roku.
- I dziś też mamy więcej solidnych wahadłowych niż typowych obrońców do gry w czwórce. Lewa flanka – to oczywiście Nicola Zalewski. Nawet bez gry w klubie wchodzi na superpoziom. Ta koncentracja, zaangażowanie, i same umiejętności piłkarskie – tu nie ma żadnej dyskusji. Przemek Frankowski – jeden z ulubieńców trenera Probierza – nie jest w tej samej formie, co rok temu. Więc dałbym szansę Kubie Kamińskiemu. Wywalczył pewne miejsce w drużynie Bundesligi, a to nigdy nie jest proste. Krótko mówiąc: paru wahadłowych bez problemu byśmy znaleźli. A z klasycznymi bocznymi obrońcami jest dużo gorzej.
- Uciekliśmy w tych rozważaniach od ekstraklasowych kadrowiczów. A nie można pominąć milczeniem nominacji dla Maximilliana Oyedele!
- Nie pograł na razie zbyt wiele w Legii, ale widać u niego ogromną jakość! On – mówiąc trochę przekornie – do ekstraklasy… nie pasuje! Na pewno potrzebuje regularności, ale umiejętności ma takie, że Michał Probierz miał prawo powiedzieć: „Sprawdzam”. Oby tylko nie okazało się, że to znów będzie powołanie tylko „na chwilę”. I oby wywalczył sobie miejsce w Legii, oby grał częściej. Bo jeżeli już będzie na boisku, to sobie poradzi. Dawno nie mieliśmy tak ciekawego piłkarza.
- Bo wychował się piłkarsko za granicą.
- Tak. I to widać.
- Słowo o Michaelu Ameyaw?
- Powołanie dla niego to nagroda za wyróżnianie się w ekstraklasie. Selekcjoner chyba czekał na odpowiedź na pytanie, jak odnajdzie się w nieco bardziej wymagającym środowisku niż ciepłe papcie w Piaście Gliwice. Przeszedł do Rakowa, gdzie konkurencja jest dużo większa, ale sobie z tym poradził. Od pierwszego meczu pokazał, że chce – i potrafi - mieć wpływ też na tę drużynę. A to jest ciekawa cecha z punktu widzenia reprezentacji. Potrzebujemy w niej ludzi, którzy dryblują: jak najwięcej Zalewskich. Ameyaw nie jest aż tak błyskotliwy, jak Nicola, ale potencjał ma ogromny.
- No i jest jeszcze Bartosz Kapustka. Wielki powrót, ale czy zasłużony?
- Potrzebujemy doświadczenia w środkowej strefie, piłkarzy o takiej charakterystyce, jak Bartek. Nie tylko do rozbijania poczynań rywala i odbierania piłki, ale i kreowania akcji, robienia przewagi. Kapustka to potrafi: sam wejdzie w pole karne i jeszcze wykończy szarżę. Czekałem na niego!
- Nie będziemy analizować każdej pozycji i każdego powołania. Ale nie mogę nie zapytać o Sebastiana Szymańskiego. W Fenerbahce na razie zbiera wyrazy krytyki.
- Ha! Pewnie wielu ludziom teraz się narażę, ale ja zawsze – patrząc na piłkarzy pracujących z Jose Mourinho - miałem wrażenie, że pod jego skrzydłami rozwój indywidualny zawodnika jest… słaby. I miałem obawy o postawę Sebastiana, gdy dowiedziałem się, że będzie pracować z tym szkoleniowcem. Na razie, niestety, moje przeczucia się potwierdzają. Ale generalnie Seba to jest też chłopak, który reprezentacji daje pozytywny impuls. Nie możemy za każdym razem wymieniać wszystkich. Gra musi się przecież opierać na wzajemnym zrozumieniu między piłkarzami. Być może jeden z nich będzie w danym momencie w lepszej, inny w słabszej formie, ale – dzięki temu zrozumieniu – to się na boisku zrównoważy. I tak ma działać reprezentacja: opierać się nie tylko na indywidualnych umiejętnościach i „wyskoku” jednego piłkarza w superformie, ale na poczucie pewności i wzajemnym zrozumieniu. Na szczęście mam wrażenie, że trener Probierz pewnego trzonu tej drużyny się trzyma.
O to Marcin Baszczyński martwi się całkiem poważnie
- Dziewięć miesięcy temu określił pan selekcjonera mianem „zadaniowca”, który ma wygrać dwa mecze i awansować na EURO. Dziś jest pan pewien, że dobrze się stało, że pracuje dalej?
- Owszem, choć teraz powinniśmy go rozliczać nie z konkretnego zadania, ale i z punktowania, i ze stylu gry drużyny narodowej. I z tego, czy widać progres. Bo jako kibice chcemy po prostu usiąść na trybunach albo przed telewizorem i mieć pewność, że wiemy, czego się po reprezentacji spodziewać. Najwyższy czas na jej przewidywalność! Ale na razie mało tego widzę.
- Podczas EURO trener Probierz mówił: „My chcemy tak grać”. „Tak”, czyli wysokim pressingiem, odważniej, z budowaniem akcji od tyłu. Krótko mówiąc: nowocześnie. Pan to widzi na murawie?
- Cały czas mamy z fazami przejściowymi ogromne problemy. Z kontrolą meczu też. I tu mam dygresję: nie zawsze włożenie pięciu piłkarzy, którzy potencjalnie grają dobrze piłką, daje ten pożądany efekt dotyczący wspomnianej kontroli. Mam wrażenie, że nasze wyniki wyglądają nie najgorzej w stosunku do formy i organizacji gry, jaką prezentujemy. Zbyt często oddajemy przeciwnikowi inicjatywę. Obawiam się, że jeśli kiedyś któryś z nich nas dobrze „trafi”, to może skończyć się wysoko i nieprzyjemnie.
- A stać już nas na to, żeby nie oddawać tej inicjatywy? By prowadzić grę na swoich warunkach? Na przykład z Portugalią?
- To nie jest tak, że my już za chwilę będziemy dominować w meczach z tej klasy zespołami. Bardziej chodzi mi o to, że nie możemy dać się aż tak bardzo zdominować, jak to bywało w niektórych meczach w tym roku. Są oczywiście fazy spotkania, w których trzeba oddać pole, ale wypadałoby to robić z większym spokojem niż do tej pory. A my, gdy przeciwnik mocniej nas dociska, cofamy się bardzo głęboki w pole karne i sami sobie robimy kłopot.
Były reprezentacyjny bramkarz w bardzo jednoznacznych słowach o Kamilu Grabarze. Ta prognoza nie zostawia żadnych złudzeń [ROZMOWA SE]
- To jeszcze na koniec pytanie do „starego ruchowca” o innego byłego „ruchowca”: brak panu Kamila Grabary w kadrze?
- Powiem uczciwie, że mam w tej chwili problem z wyborem pierwszego bramkarza. Nie widzę kogoś, o którym mógłbym jasno powiedzieć, że jest numerem jeden, nie do ruszenia. W tym kontekście chciałbym zobaczyć Grabarę w jakimś meczu reprezentacyjnym. Myślę, że na to zasłużył, ale… Pewnie jest coś takiego, co trener Probierza powstrzymuje przed wysłaniem mu powołania. Może – jak w przypadku Matty’ego Casha – chodzi o wciąż budowaną atmosferę? Może gdzieś ma obawy, że mogłoby coś zaiskrzyć, coś się popsuć? A dobra komunikacja i dobra atmosfera w szatni to zawsze kilka procent więcej na plus na boisku.