Pochodzący z Gdańska i mający kilkadziesiąt gier ligowych w barwach Lechii piłkarz latem ub. roku przeniósł się do Antalyasporu. Stał się od razu podstawowym zawodnikiem tej drużyny (w której występuje u boku m.in. Adama Buksy), zbierając niezłe recenzje od tureckich obserwatorów. Powołania do pierwszej reprezentacji się nie doczekał, zagra więc dziś przeciwko rówieśnikom z Bułgarii. „Super Expressowi” Jakub Kałuziński opowiedział szeroko o swych celach i ambicjach związanych z kadrą narodową.
„Super Express”: - Przed marcowym zgrupowaniem kadry wiele było medialnych spekulacji dotyczących pańskiego powołania przez Michała Probierza. Czekał pan niecierpliwie na moment ogłoszenia nominacji?
Jakub Kałuziński: - Nie będę ściemniać: czekałem. Oglądałem na jednym z portali na YouTube na żywo moment ogłoszenia kadry. I… się nie doczekałem swojego nazwiska (śmiech).
- Gorycz?
- Nie, rozczarowania nie było. To mogło być moje pierwsze powołanie, więc nie miałem powodu oczekiwać zbyt wiele. Mogłem się tylko przyjemnie zaskoczyć. Wyszło jak wyszło; cieszę się, że jestem na zgrupowaniu kadry młodzieżowej. Tu też jest konkretne zadanie do wykonania.
- Oczywiście. Tyle że finał młodzieżowych mistrzostw Europy dopiero w przyszłym roku. A „dorosłe” EURO – już za chwilę.
- Owszem. Dlatego mam jasny cel: być na następnym, czerwcowym, zgrupowaniu pierwszej reprezentacji. Mam nadzieję, że będzie to zgrupowanie „pod EURO”.
- Mocno przyspieszyła ta pańska przygoda: w ciągu kilku miesięcy z zawodnika drużyny walczącej o utrzymanie przeskoczył pan na pozycję kandydata do reprezentacji!
- Wyjazd za granicę był ukierunkowany właśnie pod to, by w niedalekiej przyszłości móc myśleć o pierwszej reprezentacji. Dlatego kiedy zacząłem w Turcji grać regularnie, kiedy zaczęło to dobrze wyglądać, bardzo ucieszyły mnie te wszystkie głosy dotyczące mojego ewentualnego powołania do drużyny narodowej.
- Paweł Kryszałowicz w rozmowie z „Super Expressem” rzucił takie hasło: „Süper Lig raczej nie należy do topowych lig europejskich. Wolę rzucić okiem na naszą ekstraklasę”. Co pan na to?
- Nie zgodzę się z tym. Sądzę, że Antalyaspor w ekstraklasie biłby się o Europę. Liga turecka jest lepsza i ma o wiele więcej jakości niż polska. A wyższa jakość napędza większą szybkość grania, większą intensywność. Wyjeżdżając z Polski, zazwyczaj jesteśmy bardzo dobrze przygotowani motorycznie, ale ta większa intensywność czasami sprawia problemy. Z drugiej strony - liga turecka jest mniej taktyczna. Być może z tego powodu wielkie tureckie zespoły mają kłopoty, by skutecznie rywalizować w europejskich pucharach. Nie są po prostu tak dobrze zorganizowane taktycznie, jak rywale.
- Chce pan powiedzieć, że jest więcej fantazji niż taktyki w grze tureckich drużyn?
- Za trenera Nuriego Sahina było w grze Antalyasporu sporo taktyki, sporo niemieckiej myśli boiskowej. Teraz, u trenera Yalcina – bądź co bądź wielkiej legendy tureckiej piłki – jest więcej swobody. Przekaz jest jasny: gramy swoją piłkę, nie dostosowujemy się do przeciwnika. No chyba że jest to Galata czy Fener: gdybyśmy zagrali przeciwko nim ze swobodą, strzeliliby nam pięć bramek i zadowoleni pojechali do domu.
- Dobrze się pan czuje, kiedy nie ma w grze tak mocnego gorsetu schematów taktycznych?
- Tak. Dzięki temu muszę dużo myśleć na boisku, przewidywać rozwój sytuacji. To mnie rozwija jako zawodnika. I cieszy, bo ja zawsze bazowałem na tym, by grać w piłkę, stosować kreatywne rozwiązania na boisku.
- Wymienił pan nazwisko trenera Sahina, którego szczytowy moment kariery przypadał na czas, kiedy pan miał 8-10 lat. Był jednym z idoli boiskowych małego Kuby?
- Znałem go, ale idolem był Xavi Hernandez. Zawsze byłem fanem Barcelony. W Gdańsku mieliśmy kiedyś program „Top Talent”, m.in. z udziałem Bogusława Kaczmarka. Analizowano w nim młodych zawodników pod kątem podobieństwa do znanych piłkarzy. I mnie „sprofilowano” właśnie jako Xaviego! Oczywiście strzelanie bramek – zwłaszcza w młodszym wieku – dawało mi wielką frajdę, ale od pewnego momentu… wolałem asystować (śmiech).
- Gole dla Antalyasporu strzela teraz Adam Buksa. Macie jakiś zakład o to, kiedy wreszcie i pan się wpisze na listę autorów bramek?
- Nie… Ale mam nadzieję, że choć jedna w tym sezonie mi się przydarzy.
- Co ma na myśli Adam, kiedy mówi o panu, że jest pan „elegancki w swojej grze”?
- Pewnie te moje walory boiskowe. Choćby to, że jestem obunożny, mam łatwość w operowaniu i lewą, i prawą nogą. Albo i to, że nie czuję się typową „szóstką”, zawodnikiem z zadaniami wyłącznie defensywnymi. Chcę grać w piłkę i piłką, dyktować tempo.
- „Jego sufit jest dużo wyżej” – to jeszcze jeden cytat z klubowego kolegi. A gdzie pan ten swój „sufit” widzi?
- Na pewno jest wyżej niż Antalya – nie boję się tego powiedzieć.
- Skoro idolem był Xavi, to może tym „sufitem” jest LaLiga?
- Fajnie by było… Któraś z lig TOP 5, występy w Lidze Mistrzów. Jeszcze kilka lat wstecz, jak to u dzieciaka, były to tylko marzenia. Dziś to już są konkretne cele. I – mam nadzieję – wcale nie tak odległe, skoro było zainteresowanie z Włoch, z Belgii, z Holandii.
- No to czemu Turcja?
- Główny powód, dla którego zdecydowałem się na Antalyaspor, to osoba trenera Sahina. Szybko poszło. Trzydziestominutowa rozmowa telefoniczna w piątek, dzień później kolejna, krótsza, za to w konkretnym stylu: „Przychodzisz? Jesteś zdecydowany?”. We wtorek już wiedziałem, że zagram w Antalyi.
- Czym pana „kupił”?
- Tym, że zawodnik z topową karierą w topowych klubach Europy bardzo chciał mnie przekonać do gry w jego zespole. I że zapewnił mnie, że będę ważną postacią w drużynie, którą chce stworzyć.
- I słowa dotrzymał?
- Dotrzymał.
- Wiedział pan, czego się spodziewać po życiu w Turcji?
- Tylko w takim zakresie, w jakim miałem okazję ją poznać na zgrupowaniach z klubem czy reprezentacjami juniorskimi. Była to więc dla mnie spora niewiadoma. Ale koniec końców zaaklimatyzowałem się szybko.
- Angielski wystarcza?
- Tak. Trafiłem na europejską drużynę, więc szatnia rozmawia po angielsku. No i mam Adasia, który jest dla mnie „starszym bratem”. Ale poznałem już kilka tureckich słówek, zwrotów W sklepie sobie poradzę, w restauracji też złożę zamówienie.
- Na kebaba?
- Czasami tak. Choć to zupełnie inny kebab, niż ten, do którego przyzwyczajono nas w Polsce. Podawany na talerzu, z warzywami, chlebkiem lub pitą.
- Dietetyk w klubie się nie czepia?
- Regularnie mierzy tkankę tłuszczową u każdego. Jak od czasu do czasu jeden kebab czy jedna baklawa wleci, nie ma problemu.
- Człowiek z Gdańska „na obczyźnie” też mieszka blisko morza?
- Owszem. Mieszkam dziesięć minut od plaży. Lubię się przejść nad morze, usiąść, wypić dobrą kawę.
- Są jeszcze rzeczy, które pana zaskakują?
- Owszem, choćby opisywane szeroko sytuacje z kibicami; to, co zdarzyło się ostatnio w meczu Fenerbahce. Szok! Natomiast te niezdrowe emocje rekompensuje moment, w którym wychodzisz na murawę - na przykład na Galacie - i słyszysz.. gwizdy pięćdziesięciu tysięcy. Wtedy naprawdę czujesz się jak piłkarz!