Wychował się w Dębicy. - Duży wpływ na to, że syn tak bardzo polubił futbol, miało to, że mieszkamy obok stadionu Igloopolu, z naszych okien widać obiekt - mówi Roman Jędrzejczyk, tata gracza Legii. - Od dziecka miał kontakt ze światem piłki. Byłem kierowcą autobusu Iglopoolu, gdy zespół grał w pierwszej lidze. Zabierałem ze sobą syna, znał zawodników. Dobrą wydolność ma po mnie, bo ja w młodości dużo biegałem, głównie długie dystanse.
Roman Jędrzejczyk podkreśla, że syn poświęcił piłce całe życie. - To był niesamowity pracuś - zwraca uwagę. - Niektórzy mają 80 proc. talentu i nic nie osiągają. A syn może miał talent na poziomie 30 proc., ale nadrabiał uporem. Miał także wsparcie w nas. Jak słabiej mu szło w szkole, to żona nie chciała go puścić na trening. A on wtedy mówił: "mama, nie blokuj mi kariery". Nie każdy przecież od razu musi być ministrem czy prokuratorem.
W tym sezonie został z Legią mistrzem Polski, ale na początku w warszawskim klubie nie było mu łatwo przebić się do pierwszej jedenastki. - Były momenty, że chciał wracać. Tłumaczyliśmy mu, żeby zachował spokój i był cierpliwy. Pokazał się w Ząbkach, a później poszedł do Korony i tam eksplodował. Gdy grał w Kielcach, to jeździliśmy na każdy jego mecz. Trudnym momentem było także zerwanie więzadła w kolanie w meczu Ligi Europy. Był wtedy w gazie, w superformie, a tu taki pech. Ale życie sportowca to nie tylko sukcesy - mówi pan Roman.
Jędrzejczyk zawsze jest uśmiechnięty. - Poczucie humoru i dystans do siebie ma po moim ojcu - twierdzi tata kadrowicza. - Uwielbiał spędzać czas z dziadkiem, jeździł do niego na wieś... Mam trzech synów, ale Artur to największy urwis. Charakter przejął po mnie. Jednak powtarzałem mu "szanuj bliźniego i siebie samego". To było moje przesłanie do syna. Nie dał sobie w kaszę dmuchać. Artur już taki jest, że nie potrafi przejść obojętnie obok drugiego człowieka. Jak widzi biedę, a ktoś do niego wyciąga rękę o pomoc, to zawsze coś wrzuci do tego koszyczka. Syn ma charakter i dobre serce - kończy opowieść ojciec piłkarza.