"Super Express": - Dużo pieniędzy straciłeś, godząc się na wypożyczenie z Heerenveen do Bełchatowa?
Radosław Matusiak: - Bardzo dużo. Ale w tym przypadku EURO jest ważniejsze od euro. Chcę być na maksa przygotowany, dlatego postanowiłem wrócić. Miesiąc temu mój tata spotkał się z prezesem Bełchatowa i tak się zgadali, że może lepiej byłoby dla mnie wrócić na krótko do Polski i odbudować formę. Rozmawiałem kilka razy z działaczami Heerenveen. Najpierw nie chcieli mnie puścić, ale powiedziałem, że nie mam czasu na siedzenie na ławce, bo mi EURO ucieka. Zrozumieli.
- Nie wyszło ci za granicą. Dlaczego?
- Wyjazd do Palermo to był błąd. Nie dla mnie liga. W Holandii grałem więcej, ale też nie na tyle, żeby być zadowolonym. Nie wiem. Może brakło talentu? Może za słaby jestem? Wracam do Polski, bo chcę odzyskać radość tego, co robię. Bo wolałbym zakończyć karierę, niż zmuszać się do czegoś, do czego nie miałbym serca.
- Mówisz poważnie?
- Jasne. Ale nie ma co ulegać czarnym myślom. Bełchatów wyniósł mnie na wyżyny i mam nadzieję znów się na nie wspiąć, wracając tu na chwilę.
- Nie boisz się, że teraz w Polsce będą chcieli od ciebie trzech goli w meczu?
- Wiem, że jak nie strzelę bramki w pierwszym, drugim meczu, to się zacznie jazda ze mną. Ale tak to jest w życiu piłkarza: raz lepiej, raz gorzej.
- Kilka dni temu Leo Beenhakker powiedział w "Super Expressie", że najlepszym wyjściem dla ciebie będzie wypożyczenie. Posłuchałeś go.
- Rozmawiałem z Leo. Powiedział, że najważniejsze, abym grał, a już mniej ważne, gdzie.
- A nie lepiej było iść do Wisły? Bełchatów nie ma szans na mistrzostwo.
- Wisła była mną zainteresowana, ale skoro wracam tu na chwilę, to wolałem miejsce, które znam. Kiedy odchodziłem z klubu, trener Lenczyk powiedział, że jeszcze by mnie w tyłek kopnął na drogę, bo już czas wyjechać. No cóż, teraz wracam, ale chyba mnie przyjmie (śmiech).