"Super Express": - Kiedy kilka dni temu życzyłem ci strzelenia pierwszego gola dla Herthy w ligowym meczu z FC Koeln, powiedziałeś, że zrobisz to w Heerenveen. Przeczucie?
Artur Wichniarek: - Aż tak pewien tego nie byłem (śmiech). Ale po szczerej rozmowie z trenerem Funkelem wiedziałem, że wyjdę w podstawowym składzie. A wtedy łatwiej coś strzelić. Wcześniej nie grałem, nie tylko ze względów sportowych.
- A jakich?
- Kibice w Berlinie przyjmowali mnie chłodno, sytuacja była bardzo napięta. Kiedy zespół grał słabo, trener nie chciał, żeby gwizdy pod moim adresem paraliżowały dodatkowo poczynania zespołu. Dlatego mnie nie wystawiał. Niechęć do mnie zrodziła się wskutek słabej gry całego zespołu. Ja nie strzelałem bramek, wobec tego kibice uznali, że jestem najbardziej winny. Chociaż przyznaję, że z moją formą też nie było dobrze.
- Co czułeś, kiedy wszyscy zaczęli ci odliczać mecze bez bramki?
- Było mi bardzo ciężko, czytać albo słyszeć od innych to, co pisano o mnie. Moje tłumaczenia nie mogły być pozytywnie odbierane, bo nie miałem argumentów, czyli nie strzelałem bramek.
- W niedzielę wracasz na stadion Herthy. Obawiasz się tego meczu?
- Nie zastanawiam się nad tym. Na pewno gwizdy nie pomagają, nawet jeśli jesteś silny psychicznie. Nie wierzę, że są piłkarze, którzy przechodzą obok tego obojętnie. Ale myślę, że dobrym meczem z Heerenveen zdobyliśmy mały plus i kibice będą nas dopingować, a nie gwizdać.