"Super Express": - Trener Beenhakker stwierdził, że w pierwszej połowie graliście jak dziewczyny.
Mariusz Lewandowski: - Mecze towarzyskie są mniej zażarte niż spotkania o punkty. Niezbędna agresja pojawiła się dopiero w drugiej połowie i wtedy gra zaczęła lepiej wyglądać. Ważne, że wygraliśmy, bo każde zwycięstwo, nawet po nie najlepszym meczu, poprawia atmosferę w drużynie.
- Jak całe zamieszanie wokół trenera Beenhakkera wpłynęło na waszą koncentrację?
- Nie jesteśmy z kamienia, każdy tę aferę przeżywał. To była jakaś dziwna gra, a my chcieliśmy wiedzieć, jakimi kartami obie strony grają. Beenhakker wszystko szczerze nam wyjaśnił i tego samego oczekiwaliśmy od prezesa Laty.
- No właśnie, rada drużyny, w której i ty jesteś, spotkała się z Grzegorzem Latą. Jak ta rozmowa wyglądała?
- Rozmawialiśmy o Leo Beenhakkerze i jego kontaktach z Feyenoordem, ale to nie był jedyny temat. Dużo spraw trzeba było wreszcie przedyskutować...
- W czasie spotkania z Walią prezes Lato rozmawiał przez telefon i w pewnym momencie powiedział głośno, że "właśnie ogląda te wypociny".
- Tak powiedział? Cóż, mamy demokrację i każdy może wyrażać swoje opinie. A w której minucie to powiedział? Bo później żeśmy się rozkręcili (śmiech).
- Do meczu z Irlandią Północną zostało półtora miesiąca. Nie boicie się, że przez ten czas też nie będziecie mieli spokoju? Przecież konflikt Beenhakkera z PZPN się nie skończył
- Spokoju nigdy nie było. Praktycznie przed każdym ważnym meczem pojawiają się jakieś problemy: a to z trenerem, a to z korupcją, a to z kuratorem i wojną ministra z PZPN i FIFA. Na pewno nam to nie pomaga, ale zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić. A to co cię nie zabije, to cię wzmocni.