Chyba nie jest przypadkiem, że piłkarską drużynę Trynidadu i Tobago, przed zawitaniem do Polski, prowadził niejaki Leo Beenhakker. Tribagończycy (tak się nazywa mieszkańców tego państwa) zwolnili trenera w porę by mógł ponieść futbolowy kaganiec oświaty w dzicz Słowiańszczyzny.
Efekty tej pracy widać. W drużynie na którą poty biją nim strzeli amatorom z San Marino dwa gole klasycznymi "Tribagończykami" są zwłaszcza debiutanci: Wojtkowiak i Kowalczyk, ale i bardziej doświadczonym zawodnikom niewiele do tego brakuje.
Sam Leo rozczulił mnie pomeczowym stwierdzeniem, że "wróciliśmy do miejsca z którego zaczynaliśmy". Pozostaje zapytać, czy było warto chodzić z Holendrem w kółko?