Nikt tak nie wybacza jak kibice. Szczególnie warszawscy, którzy tłumnie wybrali się na Narodowy, aby wesprzeć piłkarską reprezentację Polski. Ubrani w biało-czerwone barwy wylewali się z tramwajów i autobusów i wąskim przejściem podziemnym pod rondem Waszyngtona szli na mecz. Okrzyki "Kto wygra mecz? Polska! Polska! Polska!" niosły się na całej Saskiej Kępie na długo przed spotkaniem. Doping nie miał końca. Pierwsi kibice zjawili się w okolicach Stadionu Narodowego już około godz. 16. Nie mieli wątpliwości, że tym razem nasi wygrają. Pełni nadziei malowali jeszcze twarze przed przekroczeniem bramek wejściowych i rozwijali szaliki w narodowych barwach.
Na szczęście warszawiaków nie zawiedli sami piłkarze. Po kompromitującym meczu z Ukrainą z zeszłego tygodnia tym razem wymęczyli zwycięstwo z półamatorską drużyną z San Marino. Kibice na pewno byliby szczęśliwsi, gdyby rywal był lepszy, ale mimo wszystko wychodzili ze stadionu zadowoleni. Ale nikt nie świętował do samego rana, bo w środę trzeba było iść do pracy. - To byłaby porażka, gdybyśmy przegrali z najgorszą drużyną na świecie - mówił Patryk Lewandowski (20 l.), który wraz z rodziną przyszedł dopingować Roberta Lewandowskiego (25 l.).