Polsko-czeskie starcie było pojedynkiem dwóch bramkarzy, uznawanych za jednych z najlepszych na świecie. Dużo lepszymi notowaniami cieszy się Petr Cech, ale w środowy wieczór to gwiazda Boruca zaświeciła dużo jaśniej. Kapitalna interwencja Polaka po strzale z rzutu karnego Jana Kollera była przełomowym momentem meczu.
- Najpierw zawiniłem, to potem obroniłem - lekceważył swój wyczyn bramkarz Celticu, po faulu którego sędzia podyktował "jedenastkę". - Położyłem się obok lewego słupka, a Koller miał niefart i we mnie trafił. Chyba nie wyszedł mu strzał życia. Zresztą ja już mam takie szczęście, że jak bronię te karne, to często we mnie trafiają - dodał z uśmiechem Boruc.
To jednak nie była jedyna genialna parada Artura w meczu z Czechami (bronił tylko w pierwszej połowie, w przerwie zmienił go Łukasz Fabiański).
- Nie chciałbym urazić trenera Pawła Janasa, ale Leo Beenhakker zupełnie zmienił nasze podejście do meczów towarzyskich. Wcześniej różnie z tym bywało, a teraz traktujemy każde takie spotkanie, jakby było najważniejsze na świecie - tłumaczył świetną postawę zespołu gwiazdor Celticu.
To nie był mecz o punkty, ale pokonanie szóstej drużyny w rankingu FIFA to ogromny sukces.
- Jak mi się podobał czeski zespół? No, podobał mi się, ładnie ubrany był - "Arczi" w swoim stylu odpowiadał na pytania dziennikarzy. - Ale poza fajnymi strojami jakiegoś oszałamiającego wrażenia na mnie nie zrobił. Choć wynik cieszy, tym bardziej że nie był to łatwy mecz. Pokonaliśmy jedną z najlepszych drużyn w Europie i dobrze, że udowodniliśmy sobie i innym, że możemy z takimi rywalami wygrywać. Ale nie ma co popadać w hurraoptymizm i za bardzo podgrzewać atmosferę. To był tylko jeden mecz, a do EURO zostały jeszcze 4 miesiące - zauważa Boruc.