- Były duże emocje?
Jakub Urban, trener srebrnych wioślarek: - U mnie? Żadnych. Pracuję z tą osadą od pięciu lat, a z niektórymi dziewczynami od ośmiu, więc wiedziałem co potrafią i na co są przygotowane. Dlatego nie miałem się czym stresować.
- W tym sezonie dziewczyny pływały nieco gorzej...
- Osada pływała tak szybko jak chciałem. Wiedzieliśmy, że jest jeden najważniejszy start i pod ten start się przygotowywaliśmy. Nie interesowały nas inne imprezy. Pojechaliśmy na mistrzostwa Europy, ale bez żadnej presji, a jak zobaczyłem jaki inne osady tam pływają, to tylko się cieszyłem, bo wiedziałem, że tej formy na pewno nie dowiozą do igrzysk. Byłem spokojny o to, że jeżeli wszystko się poukłada i nie będzie większych kontuzji, to na pewno będzie dobrze. Te dziewczyny od pięciu lat nie zeszły poniżej srebrnego medalu na najważniejszych imprezach.
- Dziewczyny walczyły w trudnych warunkach przy silnym wietrze i na wysokiej fali...
- Warunki zawsze są takie jakie są i trzeba się do nich zaadaptować. Jeżeli ktoś nie umie i się tym stresuje, to po prostu nie nadaje się do tego i tyle. Dziewczyny przyleciały tu wykonać zadanie i je wykonały. Radzenie sobie w takich warunkach ćwiczy się przez cały sezon. W ciągu roku jest mnóstwo dni treningowych z wiatrem i dużą falą. Wiadomo, że na starcie dochodzi stres i czasami kończy się tak, jak dzisiaj skończyło się u Niemek.
- To pierwszy medal dla Polski w Tokio. Teraz będą kolejne?
- Kompletnie mnie to nie interesuje, czy to to jest pierwszy czy piętnasty medal. Ja zrobiłem swoje.
- Jaka była taktyka na finał?
- Taka, żeby wywalczyć medal. Znam osadę i wiedziałem, jak jest przygotowana. Na drugim tysiącu dziewczyny zawsze brylowały, na wszystkich regatach. Prosiłem tylko o to, żeby nie przespać pierwszego tysiąca. Wiadomo było, że w tych warunkach wszystkie osady pójdą ostro już po starcie. Powiedziałem, żeby się nie bać i mocno pojechać od początku, bo wiedziałem, że drugi tysiąc i tak będzie dziewczyn.
- Jak by pan opisał każdą dziewczynę kilkoma słowami?
- Mogę nawet jednym wyrazem. Jedynka to chaos (Katarzyna Zillmann, red.), dwójka to spokój (Maria Sajdak, red.), trójka to Matka Teresa (Marta Wieliczko, red.), a czwórka to pozytywna optymistka (Agnieszka Kobus-Zawojska, red.). A ja jestem gaśnicą.
- Dziewczyny w czasie przygotowań do igrzysk dużo chorowały. Każda przeszła COVID-a. Nie martwił się pan wtedy?
- Nie. Każdy choruje, każdy jest tylko człowiekiem, w każdej osadzie zdarzają się choroby, kontuzje i inne rzeczy. To nie ma żadnego znaczenia.
- Za trzy lata kolejne igrzyska. Uda się utrzymać osadę w tym składzie?
- To trzeba dziewczyn zapytać. Ja nie będę nikogo zmuszał do treningu. One muszą podjąć decyzję, czy chcą dalej współpracować. Niektóre z nich zapowiadały już koniec kariery. Nie wiem, czy to podtrzymają. Za wcześnie na takie dywagacje i plany. Skład może być ten sam, ale może się zmieniać
- Chinki wyprzedziły dziewczyny o ponad 6 sekund. Na czym polega ich fenomen?
- Na nieograniczonym budżecie i nieograniczonych zasobach ludzkich.
- Wam czegoś brakuje?
- A nie będę się wypowiadał.
Korespondencja z Tokio, Michał Chojecki