Ten rok nie oszczędzał lekkoatletki z Raciborza. Na HME w Toruniu doznała kontuzji, która wykluczyła ją z biegu sztafetowego, później dopadł ją koronawirus. Kiedy wydawało się, że przed wylotem do Tokio wszystko idzie ku dobremu, znowu pojawiła się kontuzja. Ani Justyna, ani trener nie mówili o niej głośno. - Nie chciałam mówić, że wykoleiłam się na ostatniej prostej. Do końca nie wiedziałam, czy pobiegnę. Momentami było dobrze, a później nie mogłam ruszać nogą. Decyzja o starcie zapadła przed sztafetą mieszaną, ale po niej musiałam zrezygnować z biegu indywidualnego. Nie tak wyobrażałam sobie te igrzyska. Nie sądziłam jednak, że przywiozę dwa medale – mówi z uśmiechem.
PRZECZYTAJ: Dobek z nagrodą finansową. W niedzielę kolejny start
Krążki zdobyte przez sztafety mają ogromną wartość, bo są nagrodą za ciężką pracę, którą „Aniołki Matusińskiego” wykonały w tym sezonie. - Nie jestem zbyt wylewna, ale teraz towarzyszą mi łzy szczęścia, bo wiem jaką drogę przeszłyśmy z dziewczynami. Miałyśmy potwornie pod górkę, każda z nas borykała się z problemami. Patrycji Wyciszkiewicz nie udało się wrócić, ale ten sukces to także jej zasługa. Wierzę, że nie są to ostatnie olimpijskie medale sztafety 4x400 m – wyznaje Święty-Ersetic. Pytanie jednak, w jakim składzie sztafeta miałaby kolejne medale zdobywać. Sukces na igrzyskach po raz kolejny wywołał dyskusję o przyszłości.
Paryż w perspektywie Krysciny Cimanouskiej. Ma realne szanse pobiec dla Polski
- Trener na pewno życzyłby sobie, abyśmy dalej biegały. W przyszłym roku jest to możliwe, jak najbardziej. Na razie potrzebujemy odpoczynku, żeby zresetować się fizycznie, psychicznie. Z biegiem czasu okaże się, która z nas ile jeszcze będzie biegać – odpowiada dwukrotna medalistka olimpijska.