Super Express: - W pierwszym meczu po wznowieniu rozgrywek Bundesligi, Robert Lewandowski zaczął pościg za Gerdem Mullerem planowo. Od gola w meczu przeciwko Unionowi Berlin.
Grzegorz Lato: - Union to typowy średniak. A z takimi gra się najgorzej. Bo mogą przegrać z każdym, ale na Bayern motywują się podwójnie. W myśl zasady – bij mistrza. 2:0 na wyjeździe to bardzo dobry wynik. Bawarczycy nie zachwycili, ale kto za tydzień będzie o tym pamiętał?! W świat poszedł wynik. Dobrze, że Robert trafił z karnego. Po kontuzji i długiej przerwie w grze, ten gol doda mu dodatkowej pewności siebie.
Dieter Hoeness, były napastnik Bayernu, dla SE: Lewandowski w czasie pandemii to skarb!
- Czy w ogóle jest realne, żeby Lewandowski w tak krótkim czasie, jaki pozostał do zakończenia sezonu w Niemczech, pobił rekord Mullera?
- Musiałby strzelać po dwie bramki w meczu. Trudna sprawa... Ale da się zrobić! Robert już pokazał, że może zdobywać po pięć goli w jednym spotkaniu, jak choćby z Realem Madryt w Lidze Mistrzów. Drużyna gra na niego, ona ma świadomość, że stoi przed może jedyną szansą w życiu, kto wie... Jeśli nie przytrafi mu się żaden uraz i podtrzyma regularność, to może się udać... Tylko Robert to normalny chłopak, któremu korba nie odbiła. Gra przede wszystkim o zwycięstwo Bayernu. Wiadomo, że pewnie chciałby prześcignąć Gerda i ma to gdzieś z tyłu głowy, ale najważniejszy jest wynik i mistrzostwo Niemiec. „Lewy” nie jest zachłanny na gole, jak choćby Preben Elkjaer Larsen, z którym z Włodkiem Lubańskim graliśmy w ataku Lokeren. Duńczyk był tak napalony na bramki, że każdą akcję kończył sam. Nikogo nie widział na boisku. Powiedziałem mu, że jak będzie takim samolubem, to więcej mu nie podam. W pewnym momencie wpadł w dołek. Nic nie mógł strzelić w czterech czy pięciu spotkaniach. I gramy mecz. Mijam gościa na prawym skrzydle, podnoszę głowę i widzę, że Larsen jest sam w polu bramkowym. Chwilę się zawahałem, ale ostatecznie dograłem mu piłkę, a on z tej złości, że nic mu dotąd nie wchodziło, tak huknął z pięciu metrów, że mało siatki nie rozwalił. Od tego czasu to był chłopak do rany przyłóż. Podawał, zagrywał, grał z drużyną. Tak jak teraz Robert.
- Zna pan osobiście Gerda Mullera? Jaki to człowiek?
- Znaliśmy się z boiska. To Muller zabrał nam finał mistrzostw świata w 1974, strzelając zwycięską bramkę dla RFN w meczu na wodzie. Gerda kochała piłka. Był królem pola karnego. Jak dostał podanie w „szesnastce”, to był gol. Muller był skromny, nie wywyższał się. Traktował rywali z szacunkiem. Dlatego zawsze lubiłem grać przeciwko Niemcom czy Anglikom. Iskry leciały, była twarda, męska walka, ale fair. Największymi chamami byli Włosi. Pewni siebie, zarozumiali, pępki świata. A gdy im nie szło, to szczypali, pluli, obrażali. Muller przy nich to był klasa gość.
- Kto jest lepszy, Muller czy Lewandowski?
- Nie da się ich porównać. Inne czasy, inna piłka. Obaj są geniuszami, ale dla mnie i tak najlepszy na zawsze pozostanie Johan Cruyff. Ten chłopak potrafił z piłką zrobić wszystko. Co do Lewandowskiego, to jestem przekonany, że i w moich czasach byłby niesamowicie skuteczny. Jak ktoś umie grać w piłkę, to zawsze sobie poradzi. A Robert to diament. Dlatego boli mnie, że jest tak nisko klasyfikowany w światowych plebiscytach. Gdyby był Argentyńczykiem czy Brazylijczykiem, jestem pewien, że już nie raz wygrałby Złotą Piłkę. Przegrywa, bo jest Polakiem, a nasza nacja nie ma obecnie za wysokiej pozycji w świecie piłki.
- Kończąc, zdrowie dopisuje? Jak pan sobie radzi z koronawirusem?
- Schowałem się w Bieszczadach. Słoneczko świeci, 22 stopnie Celsjusza. Bajka. Wokół tylko wataha wilków, niedźwiedzie i dziki. Ale postawiłem pole minowe, więc jestem bezpieczny (śmiech). Oczywiście dbam o zdrowie. Na Podlasiu mają Ducha Puszczy, a my mamy jego brata, Ducha Bieszczad. Bardzo skuteczny środek do... odkażania rąk (śmiech).