W roku 2001 TSG Hoffenheim, klubik z wioski (3272 mieszkańców) położonej obok Mannheimu grał w niemieckiej III lidze. W roku 2004 nieoczekiwanie awansował do ćwierćfinału Pucharu Niemiec. W 2006 był w II lidze, a 2008...rozwala Bundesligę.
Obok Hoffenheim spychacze zaczynają pracę przy budowie nowego stadionu dla...30 000 widzów, bo stary stadion na 6000 miejsc jest za mały. Jakim cudem tę wiochę na to stać?
W latach 80. w Hoffenheim kopał piłkę niejaki Dietmar Hopp. Wielkiego talentu do piłkarstwa nie miał, więc zajął się komputerami i dopiero w tej branży zrobił karierę i gigantyczny majątek. "Forbes" wycenia tego wytwórcę sofware'u na 6,3 mld euro.
I to właśnie kaprys bogacza sprawił, że Hoffenheim stać było na Brazylijczyka Eduardo sprowadzonego z Porto Allegre i jego rodaka Luiza Gustavo Diasa, na bramkarza Ramazana Oezcana, Dembę Ba z Exelsioru i gwiazdę obecnie największą, Bośniaka Vedada Ibisevicia kupionego okazyjnie za 1 mln euro, a wartego co najmniej 15.
Jeśli szaleństwo Hoppa nie minie, TSG Hoffenheim stać będzie na finansową - a perspektywie pewnie i piłkarską - rywalizację nie tylko z Bayernem, ale też z Realem, Manchester Utd., Barceloną i Interem. Majątek miliardera stale rośnie, a ukochanemu klubowi nie jest w stanie niczego odmówić.