Andre Martins

i

Autor: Piotr Koźmiński

Andre Martins, nowy gracz Legii: Dzięki Ronaldo zacząłem mocno pracować nad sobą [WYWIAD]

2018-09-27 19:00

Andre Martins (28 l.), nowy pomocnik Legii, ma za sobą grę w tak znanych klubach jak Sporting Lizbona i Olympiakos Pireus, ale i traumatyczne przeżycia, przez które omal nie zakończył kariery kilka lat temu. W szczerym wywiadzie dla „Super Expressu” Portugalczyk opowiada również o inspiracji Cristiano Ronaldo, radach od Vadisa Odjidji-Ofoe i fascynacji… brazylijskimi biznesmenami, którzy uratowali upadający browar.

„Super Express”: - Kibice Legii tak naprawdę jeszcze nie wiedzą czego się po tobie spodziewać. Gdybyś miał im wskazać jeden mecz, po którym byłeś z siebie najbardziej zadowolony, taki, który chciałbyś powtórzyć tutaj, to byłby to…
Andre Martins: - Mecz przeciwko Athletic Bilbao, ten pierwszy, w półfinale Ligi Europy. Oczywiście w barwach Sportingu Lizbona. Zagrałem wtedy naprawdę dobrze, byłem z siebie zadowolony, nie miałbym się wówczas do siebie o cokolwiek doczepić. Generalnie wtedy, w Lidze Europy, spisywaliśmy się bardzo dobrze, zresztą po drodze Sporting wyeliminował między innymi Legię. Trochę pechowo przegraliśmy tamten półfinał z Bilbao, ale dobre wspomnienia z tych rozgrywek pozostały do dziś. A drugi mecz, którym mógłbym się pochwalić, to spotkanie Olympiakos – AEK Ateny.

- Jeśli chodzi o Sporting, to właśnie Ricardo Sa Pinto był wtedy trenerem tej drużyny, to on dał ci szansę debiutu…
- Tak było. Dlatego, gdy Pinto zadzwonił do mnie z propozycją przyjścia do Legii, nie zamierzałem się długo zastanawiać. Miałem też inne, finansowo lepsze propozycje, jedną z kraju arabskiego, drugą z Europy, ale… Po pierwsze dobrze znam Sa Pinto i chciałem z nim znów pracować. To trener, który wymaga od ciebie 110 procent, ale z siebie zespołowi też te 110 procent oddaje. Możesz z nim porozmawiać nie tylko w trakcie treningu, masz ten komfort, że gdy jest jakiś problem, on postara ci się pomóc. Możesz zapytać innych – wielu graczy ma takie zdanie jak ja. I jeszcze jedna kwestia: w ostatnich latach, i to nie tylko moje zdanie, mocno się rozwinął jako trener…

- Osoba Sa Pinto to jedno, ale słyszałem, że wpływ na twoją decyzję o przyjściu do Legii miał też Vadis Odjija-Ofoe, z którym grałeś w Olympiakosie Pireus.
- To prawda. Kiedy zadzwoniłem do Vadisa i powiedziałem mu, że mam ofertę z Legii, powiedział mi: „Nie wahaj się ani sekundę. Nie będziesz żałował. To super klub, świetne miasto, niesamowici kibice, naprawdę warto tam iść”. No więc skoro jest tu Sa Pinto, a Vadis wystawił Legii taką laurkę, to nie było sensu szukać innych rozwiązań. Zwłaszcza, że ja jestem uzależniony od adrenaliny, a Legia ją gwarantuje.

- Co dokładnie masz na myśli?
- Walkę o najwyższe cele. Od zawsze byłem w klubach, które biją się o coś. Najpierw Sporting Lizbona, potem Olympiakos Pireus, a teraz Legia. Jak mówiłem, mogłem już zarabiać kasę w kraju arabskim, ale… To nie było to, czego teraz szukam. Legia to najlepszy polski klub, zawsze walka o tytuł, w pucharach. To mnie przyciągnęło…

- Kończąc wątek Olympiakosu: choć mieliście tam dobre momenty, to w końcu i ty, i Vadis musieliście stamtąd odejść. Dlaczego?
- Jeśli chodzi o Vadisa, to jest to jeden z najlepszych piłkarzy z jakimi grałem. On ma wszystko! A co do powodów odejścia: wiesz, jeśli w jednym sezonie masz czterech trenerów, to na pewno nie oznacza to ani stabilizacji, ani kontynuacji. Jakby ktoś ciągle wyciągał z komputera jeden chip, a wkładał inny. U tego trenera masz zaufanie, u innego nie masz… A piłkarz z zaufaniem i bez – to może te same osoby, ale zupełnie inni piłkarze. W tym drugim przypadku głowa już pracuje o wiele gorzej, zaczynasz się bać, że każdy błąd tylko pogorszy twoją sytuację…

- Zmiany trenerów to jedno, ale może na Vadisa wpływ miało też to, że okradziono mu dom i po tym zajściu ani on, ani jego rodzina nie czuli się tam bezpiecznie…
- Tak, to na pewno też miało wpływ. Bo działa na psychikę. Skoro stało się to raz, nie znaczy, że już się nie powtórzy. Zwłaszcza, że tych włamań do domów piłkarzy było wtedy więcej…

- Nie wszyscy o tym wiedzą, ale podobno był moment, w którym poważnie zastanawiałeś się nad zakończeniem kariery i to w młodym wieku. To prawda?
- Prawda. To było związane z chorobą mojej mamy. Kilka lat temu miała raka piersi, ta sytuacja bardzo mną wstrząsnęła. Ja jestem z północy Portugali, ale bardzo szybko trafiłem na południe, do Lizbony, do Sportingu. I kiedy mamę dopadła choroba, nie mogłem sobie z tym poradzić. Ze względu na odległość mogłem ją widzieć tylko raz w tygodniu, a gdy przyjeżdżałem… Miałem łzy w oczach patrząc na mamę, widząc jak cierpi, jak traci włosy. Tak bardzo mnie to bolało, nie mogłem się skupić na piłce. W końcu powiedziałem jej: „Mamo, dłużej nie dam rady. Albo znajdę jakiś klub na północy, blisko domu, albo skończę karierę”. Ale mama była bardzo kategoryczna: „Nie ma mowy synu, musisz robić to, co kochasz. Gdybyś ze względu na mnie skończył grać w piłkę, to jeśli nie rak, to zabiłaby mnie twoja decyzja. Nie ma mowy”! Na szczęście sprawy dobrze się potoczyły. Zorganizowaliśmy świetną opiekę lekarską, szybko przeprowadzono operację i udało się wygrać z chorobą. Choć wiadomo, cały czas trzeba być czujnym.... Ale, odpukać, z mamą wszystko już dobrze.

- Z tego co mówisz, to twoje najbardziej traumatyczne przeżycie. A wracając w okolice boiska. Grałeś w Grecji, gdzie jak wiadomo, bywa gorąco i nie mam na myśli tylko temperatury powietrza. Miałeś jakieś groźne sytuacje?
- Jedną bardzo groźną. Tam jest tak, że gdy są wyjazdowe mecze z najgroźniejszymi rywalami jak PAOK czy AEK, to z reguły nie ma twoich kibiców. Ze względów bezpieczeństwa. Czyli: jesteś ty kontra cały stadion, kontra kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ale to akurat lubię, to właśnie adrenalina, o której mówiłem wcześniej. Natomiast dojazd na stadion bywa niebezpieczny. Mieliśmy jedną bardzo groźną sytuację: na drodze dojazdowej do naszego autokaru, przed meczem z PAOK-iem Saloniki, ktoś wrzucił przez szybę w dachu wielki kamień, taki większy od laptopa. Gdyby on spadł któremuś z nas na głowę, to moim zdaniem byłby trup. Na szczęście spadł tak, że nikogo nie zranił. Ale to samo w sobie było przerażające.

- Ze spraw stricte boiskowych: kiedy zapytałem portugalskiego dziennikarza o ciebie, odpowiedział „Bardzo dobry piłkarz. Jedyne co mnie martwi to jego skromne warunki fizyczne i nie wiem czy da sobie przez to radę w fizycznej polskiej lidze”. Co ty na to?
- Prawdą jest, że nie jestem jakimś atletą, Vadis też zwracał mi uwagę na to, że w Polsce siła fizyczna się przydaje. Zresztą, sam się o tym przekonałem, bo przecież już zagrałem dla Legii. Ale pod tym względem nie jest ze mną wcale tak źle. Kiedyś nie znosiłem siłowni, nie chciałem o niej słyszeć. Tylko że moje podejście bardzo się zmieniło. Duży wpływ miał na to… Cristiano Ronaldo. Zagrałem z nim razem w jednym meczu: Portugalia – Holandia. I gdy zobaczyłem go z bliska, jak on nad sobą pracuje, jak fizycznie wygląda, jak nie zaniedbuje zajęć choćby na siłowni – wtedy zrozumiałem, że nie ma innej drogi, że musisz dbać o swoje ciało, bo dopóki masz 21-22-23 lata, to organizm poradzi sobie bez problemu, ale potem? I właśnie dzięki Cristiano zmieniłem podejście do przygotowania fizycznego. Drugim źródłem inspiracji były książki. Mam to szczęście, że moja narzeczona podsuwa mi różne lektury, również te na temat odżywiania się, diety i tak dalej. Z nich też czerpię wiedzę i wiem co robić, aby być w jak najlepszej formie. Ale jeśli chodzi o książki, to po prostu uwielbiam je czytać, nie tylko te, które poruszają temat przygotowania fizycznego. Niedawno sięgnąłem po dzieło trzech brazylijskich biznesmenów. Fascynująca lektura. Oni przejęli bankrutujący browar i wyprowadzili go na prostą. Dziś są bogaci i bardzo znani. A ta książka jest o tym jak należy pracować w zespole, jak wzajemnie się motywować. I rodzice, i narzeczona powtarzają mi: kariera piłkarza jest krótka, a dzień zawodowego piłkarza wygląda tak, że masz dwie godziny treningu, a potem z reguły wolne. To daje czas, aby czytać, aby się doszkalać, aby myśleć o przyszłości. I ja właśnie to robię.

- Wspomniałeś o dziewczynie. Jest tu z tobą, w Warszawie?
- Była, ale niedawno wróciła do Portugalii. Felipa Maia jest aktorką, gra w serialach. Może nie jest jeszcze bardzo znana w Portugalii, ale rozwija karierę. Właśnie ze względu na zawodowe obowiązki nie zawsze może być ze mną w Warszawie.

- Wspominałeś występ w reprezentacji Portugalii. Dlaczego twój licznik stanął tylko na dwóch meczach, z Chorwacją i Holandią?
- Myślę, że odpowiedź jest dość prosta: urodziłem się w kraju, który jest fabryką bardzo dobrych piłkarzy, konkurencja jest ogromna…

- Kiedy przychodziłeś do Legii, wszyscy się zastanawiali jaka jest tak naprawdę twoja naturalna pozycja: „6”, „8” czy „10”?
- Mogę grać na każdej z nich. I dobrze, bo spójrzmy choćby na Legię: jest tu Cafu, jest Antolić, konkurencja zatem spora. W związku z tym moja uniwersalność to raczej atut, a nie wada. Tak to widzę.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze