Arkadiusz Malarz zostaje w Legii Warszawa

i

Autor: CYFRASPORT

Arkadiusz Malarz odkrywa tajemnicę śmierci ojca. Wstrząsająca relacja

2018-09-07 8:58

Ostatnie miesiące były dla Arkadiusza Malarza wręcz traumatyczne. W krótkim czasie bramkarz Legii Warszawa stracił oboje rodziców i teściową, a na dodatek wypadł ze składu "Wojskowych". Teraz zdecydował się po raz pierwszy otwarcie opowiedzieć o śmierci ojca. Jak do niej doszło? Jego relacja jest wstrząsająca.

W ostatnich kilku miesiącach Arkadiusz Malarz przeszedł bardzo wiele. Najpierw zmarła jego teściowa, która chorowała na raka. Niedługo później odeszła także mama piłkarza, o której także zdiagnozowano nowotwór. On sam nie ukrywał, że były to dla niego dwa potężne ciosy, po których trudno było się podnieść.

Kilka miesięcy później doświadczonego golkipera spotkała kolejna tragedia. W lipcu zmarł bowiem jego ojciec. Mimo rodzinnego dramatu Malarz utrzymywał miejsce w podstawowym składzie Legii, ale w ostatnim spotkaniu decyzją trenera Ricardo Sa Pinto je stracił. Co było chyba smutnym podsumowaniem tego fatalnego dla niego czasu.

Do tej pory nie rozmawiał z mediami odnośnie śmierci taty, ale zdecydował się przerwać milczenie i w wywiadzie z "Rzeczpospolitą" zdradził kilka wstrząsających szczegółów - Wróciliśmy z któregoś wyjazdu, tata nie odzywał się dwa dni, więc się zaniepokoiłem. Napisałem do brata z prośbą, żeby przejechał się do Pułtuska sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Pojechał, znalazł tatę na podłodze w kuchni. Czasami nie mam siły... - opowiedział bramkarz.

- Z bratem zostaliśmy sami. Nie, że byliśmy jakimiś synalkami rodzców, ale mieliśmy bardzo dobry kontakt, codziennie wysyłaliśmy sobie wiadomości. Oni żyli nami, żyli piłką. Mama pisała przed każdym meczem: "Z Bogiem syncia, trzymam za ciebie kciuki". Kiedy mamy zabrakło, robił tak tata. To takie ciężkie, że ich już nie ma. Często teraz jeżdżę do Pułtuska. Chyba nawet częściej, niż kiedy rodzice żyli. Siadam przy grobie i rozmawiam. Pomaga mi to, daje siłę do normalnego funkcjonowania - zdradził Malarz.

- Ktoś powiedział, że czas leczy rany, ale to nieprawda. Czas nie leczy ran, sprawia, że może łatwiej się egzystuje. Tęsknię, wszystko przypomina mi rodziców. Każde zbliżające się święto, urodziny, imieniny. Po meczu patrzę po trybunach zawsze na nich siedzieli, teraz ich nie ma. Został mi tylko grób i modlitwa. (...) Często chodzę do kościoła. W niedzielę nie daję rady, bo sa wyjazdy, ale nadrabiam w tygodni. Potrzebuję 15 minut, żeby się pomodlić, uklęknąć na chwilę, porozmawiać z Bogiem, z rodzicami, pomaga mi to nabrać sił. Siedzę i ryczę sam do siebie. Ktoś powie, że chłop ma 38 lat, że zwariował, że przecież rodzice odchodzą. Ale ja nie umiem inaczej, takim jestem człowiekiem, tak mnie wychowano - powiedział.

Najnowsze