Wszystko działo się w nocy z 9 na 10 sierpnia. W piątkowy wieczór Lech rozegrał w Poznaniu hitowy pojedynek Ekstraklasy ze Śląskiem Wrocław, ale przy wypełnionych trybunach stadionu w stolicy Wielkopolski nie sprostał wyzwaniu i uległ swoim rywalom 1:3. Nic więc dziwnego, że fani opuścili obiekt "Kolejorza" z poczuciem sporego rozczarowania. Tydzień wcześniej bowiem ich drużyna wygrała w Łodzi z tamtejszym ŁKS-em i rozbudziła nadzieje na kolejny udany występ.
Kilka godzin po tej porażce obiektem do wyładowania kibicowskiej złości stał się Van der Hart. Jeden z fanów zrobił bramkarzowi zdjęcie, na którym o 5 nad ranem zajada się kebabem na jednej z poznańskich ulic. A taką dietę o takiej porze nietrudno połączyć z historią, że zawodnik na pewno nie wziął słabego wyniku do siebie i ruszył na ostrą imprezę.
Teraz, w rozmowie z poznańską "Gazetą Wyborczą", Holender postanowił wytłumaczyć się z burzy, która powstała tuż po tym wydarzeniu. - Przyjechali do mnie bracia, nie widziałem ich 2,5 miesiąca, poszliśmy na miasto coś zjeść, nie spodziewałem się, że to może być coś nadzwyczajnego. Dopiero na drugi dzień w klubie koledzy powiedzieli mi, że jest z tego powodu zamieszanie - stwierdził golkiper. Jak widać ma on zdecydowanie luźniejsze podejście do sprawy niż rzesza zdenerwowanych kibiców szukających przyczyny rozczarowującej porażki.