Kamil Wilczek

i

Autor: Cyfrasport Kamil Wilczek przypieczętował wygraną Piasta z Wisłą Płock

Kamil Wilczek o powrocie do Polski, systemie VAR, występach w Danii. "Jestem innym piłkarzem i człowiekiem"

2022-03-05 11:08

To był hitowy transfer w PKO BP Ekstraklasie. Kamil Wilczek zdecydował się na powrót do polskiej ligi. Wrócił do Piasta Gliwice, w barwach którego w 2015 roku został królem strzelców. Początek ma obiecujący: strzelił dwa gole dla śląskiej drużyny. Kamil Wilczek opowiada jak zmieniła się polska liga przez ostatnie lata, wspomina występy w Danii, ocenia system VAR. Zapraszamy na drugą część rozmowy z napastnikiem Piasta Gliwice. Czy błyśnie w meczu z Zagłębiem Lubin?

"Super Express": - Po 6,5 roku przerwy, w styczniu znów wszedł pan do szatni gliwickiego Piasta. I ze „starych” kolegów zobaczył pan w niej chyba tylko Tomka Mokwę?

Kamil Wilczek (34 l., napastnik Piasta Gliwice): - I Kubę Szmatułę. No i oczywiście jest jeszcze kiero, Adam Fudali. Tylko miejsce, które zajmowałem przez kilka sezonów przed wyjazdem, teraz było zajęte (śmiech).

- 6,5 roku to szmat czasu. Co się – na pierwszy rzut oka – zmieniło w tym czasie w polskiej piłce?

- Wciąż jest bardzo fizyczna; pod tym względem nie zauważyłem zmian. Ogólnie jest natomiast nieco więcej jakości w grze; więcej zawodników na wyższym poziomie. Tak naprawdę brakuje tylko wyników na arenie międzynarodowej. Ale potencjał jest w polskiej lidze duży i trzeba znaleźć sposób, jak go wykorzystać.

- W kontekście pana 6,5-letniej gry w ligach zagranicznych zasadne jest pytanie, czy – jak wielu „kolegów po fachu” - też udzieliłby pan wywiadu pełnego zdań: „na Zachodzie trzeba szybciej myśleć na boisku”, „na Zachodzie trenuje się intensywniej”, albo „na Zachodzie obciążenia treningowe są znacznie większe”?

- Na pewno nie. W Polsce nie trenuje się słabo czy mało intensywnie. Jeśli spojrzeć w statystyki, widać wyraźnie, że polskie zespoły nie ustępują zagranicznym w liczbie przebiegniętych w czasie meczu kilometrów. Przygotowania fizycznego, motorycznego w naszej piłce bym się nie czepiał. Natomiast na pewno dzięki współpracy z różnymi trenerami poprawiłem się przez te lata piłkarsko, taktycznie; nauczyłem wielu nowych rzeczy. Przecież napastnikiem zostałem ledwie rok przed opuszczeniem Gliwic, dzięki świętej pamięci trenerowi Angelowi Perezowi Garcii, który przesunął mnie do ataku. Zdobyłem w Piaście koronę króla strzelców i „ruszyłem w świat”. Siłą rzeczy w kolejnych klubach wciąż uczyłem się roli napastnika. Zmieniłem sposób poruszania się po boisku, bo właśnie poruszanie się, szukanie pozycji jest dla napastnika rzeczą kluczową. Czasem jednym ruchem robi się różnicę: robiąc nim problem przeciwnikowi albo... blokując sobie szansę oddania strzału. Dziś jestem na pewno zupełnie innym zawodnikiem, niż siedem lat temu. I innym człowiekiem.

Gwiazda Piasta czeka na derby z Górnikiem i spotkanie z Lukasem Podolskim. "Oglądało się go z zapartym tchem"

Kamil Wilczek

i

Autor: Cyfra Sport Kamil Wilczek

- Wymienił pan nazwisko hiszpańskiego szkoleniowca Piasta. Którego ze szkoleniowców spotkanych w zagranicznych klubach wspomina pan najcieplej?

- Miałem wielu trenerów, każdy z nich miał indywidualne podejście do piłki, starałem się od każdego wyciągnąć jakąś lekcję dla siebie. Ale nie mogę nie wymienić dwóch osób: Alexandra Zornigera w Brøndby IF i Ståle Solbakkena w Kopenhadze. Dwa zupełnie inne typy trenerskie, dwie odmienne osobowości, ale na pewno równie znakomici liderzy grup, przekonani do swej zawodowej jakości. Zorniger to szkoleniowiec, który w sytuacji, w której wydaje ci się, że jesteś już zmęczony na maksa, udowodni, że możesz dać z siebie jeszcze dziesięć procent więcej. Do tego dochodziło przygotowanie taktyczne do każdego meczu na bardzo wysokim poziomie. Tę dwójkę wspominam najlepiej, ale miałem też do czynienia ze wspaniałymi asystentami, którzy potem zostawali pierwszymi trenerami. Martin Retov grał w Niemczech, ma na koncie wiele meczów w Superlidze; to wszystko szalenie przydawało się w codziennej pracy, w kontaktach. Współpracował z nim Mathias Jaissle – dziś coach Salzburga. Wspaniale się w Brøndby uzupełniali i mam wrażenie, że również dzięki ich wskazówkom robiłem postępy.

- Tak entuzjastycznie kreśli pan ich sylwetki, jakby... już teraz przygotowywał się pan do takiej roli. Widzi pan w niej siebie?

- Chyba nie. Wszystko się może w życiu zdarzyć, ale typowa trenerska praca raczej nie jest dla mnie.

- Powiedział pan, że jest pan nie tylko innym piłkarzem, ale i innym człowiekiem. Co pan przez to rozumie?

- Nie bez przyczyny mówi się, że podróże kształcą. Poznałem w ostatnich latach z pięć różnych kultur. Każda zmiana klubu, kraju, środowiska, była nowym doświadczeniem, która ostatecznie wpływała również na moją mentalność.

- Co z tych „mentalnych” rzeczy najchętniej zabrałby pan ze sobą do Polski, gdyby można było?

- Po pierwsze: spokój życiowy Duńczyków. Brak ekscytacji nawet w trudnych sytuacjach, żadnej nerwowej atmosfery. Ja z natury jestem człowiekiem wybuchowym, więc życie w otoczeniu takich ludzi bardzo mi odpowiadało. I chyba trochę na mój charakter wpłynęło.

Gwiazda Rakowa przed hitem ekstraklasy na Bułgarskiej. Tak Ivi Lopez mówi o Lechu

- W takim razie Turcja charakterologicznie lokowała się na przeciwległym biegunie?

- Na pewno jest dużo bardziej chaotyczna. Ale sami Turcy to bardzo kochani ludzie; i w klubie, i poza nim. Żałuję, że moja przygoda z tym krajem trwała tak krótko.

- Za to o Włoszech pewnie nie chce pan pamiętać?

- Z każdej lekcji zawsze coś powinno zostać w głowie. Tak było i w tym przypadku. Mój pierwszy zagraniczny wyjazd z rodziną, nie wszystko na miejscu grało... Dlatego szybko się stamtąd zawinąłem.

- I co: żadnych pozytywów?

- Za dużo chaosu, za dużo zmian. Trudno mi coś pozytywnego skojarzyć... Mówię tu o klubie i o wymiarze czysto piłkarskim, bo przecież Włochy – wiadomo – to piękny kraj i fantastyczna kuchnia.

Były reprezentant Polski o wojnie na Ukrainie. „Rosjanie zgotowali tam piekło”

- Wystarczyły ledwie trzy mecze po powrocie do polskiej ligi, by osobiście odczuł pan wpływ VAR-u na mecz. Po pańskiej interwencji w spotkaniu Piasta ze Śląskiem – i analizie wideo – podyktowany został rzut karny dla rywali. Jakie wrażenia?

- Trochę dziwne. Nie dlatego, że zastosowano VAR – miewałem z nim do czynienia wcześniej – ale dlatego, że o ile na murawie miałem wrażenie, że był kontakt między mną a przeciwnikiem, to po obejrzeniu tego na wideo moje spojrzenie jest inne. Kopnąłem piłkę jako pierwszy, a dopiero później rywal zaczepił swoją nogą o moją. To było doskonale widoczne na VAR-ze, ale decyzja boiskowego sędziego o „jedenastce” nie została zmieniona.

- W ligach, w których pan występował, VAR też był tak ważny, jak w Polsce?

- W okresie mojego pobytu we Włoszech jeszcze go nie było. W Danii już tak. W pierwszym sezonie nie wyglądało to najlepiej, ale po EURO 2016 wprowadzono trochę zmian w sposobie funkcjonowania systemu – chodzi między innymi o to, że większość decyzji zapadała już wyłącznie „na słuchawkach”, bez przerw na osobiste oglądanie zdarzenia przez sędziego boiskowego - i zaczęło to funkcjonować dużo lepiej.

Polski piłkarz poruszony wojną w Ukrainie. Kamil Cholerzyński zaangażował się w pomoc

- Ale miewał pan czasem poczucie krzywdy mimo – albo raczej na skutek – zastosowania VAR-u?

- W jednym z meczów FC Kopenhaga doszło do niezrozumiałej dla mnie do dziś sytuacji. W zamieszaniu w polu karnym rywali obrońca ręką dotknął piłki, ta odbiła się następnie od ręki mojego kolegi z drużyny, spadła mi na nogę, a ja strzeliłem bramkę. Anulowano ją jednak na podstawie interpretacji sędziego, który stwierdził, że zagranie ręką rywala było przypadkowe, a piłkarza z mojej drużyny – już nie. Na VAR-ze wyszło, że jedna ręka była „dobra”, a druga „zła”. No cóż...

- A zdarzyło się pańskiej drużynie skorzystać na wprowadzeniu VAR-u?

- Owszem. Nie tak dawno, w meczu FC Kopenhaga z Aarhus. W czwartej minucie doliczonego czasu piłka – zupełnie przypadkowo – spadła na rękę obrońcy przeciwnej drużyny. Po długiej analizie VAR podyktowano jednak dla nas „jedenastkę” i szczęśliwie „wyciągnęliśmy” remis 3:3.

- Lukas Podolski powiedział ostatnio, że „miał szczęście grać w czasach, gdy VAR nie psuł piłki”. Pan też już wtedy biegał po boiskach. Zgodził by się pan z jego oceną?

- Dziś piłka jest coraz dynamiczniejsza, dzieje się coraz więcej rzeczy i naprawdę trudno jest wychwycić wszystkie zdarzenia. VAR sam w sobie nie jest problemem. Trzeba się go jednak nauczyć używać. Nie może być tak, że strzelamy bramkę, a sprawdzane są wydarzenia sprzed dwóch minut. Nie; w razie wątpliwości przeglądamy ostatnie jedno-dwa podania, oglądamy moment strzału i koniec. A z takim zastosowaniem VAR-u miałem do czynienia w Danii; czasem „odkręcano film” o minutę-dwie. Generalnie jednak nie jestem przeciwnikiem VAR-u. Bo – jak w życiu – Suma szczęść i nieszczęść przy jego stosowaniu i tak wyjdzie na zero.

Ukraiński piłkarz wstrząśnięty agresją Rosji. "Budzę się w nocy i zastanawiam się, czy jeszcze mam brata"

Sonda
Czy Kamil Wilczek znów będzie gwiazdą polskiej ligi?
Najnowsze