Obserwowaliśmy Piotra Wlazłę na treningu przed tym meczem Bawił się piłką, żonglował, po czym z linii środkowej boiska posyłał potężną bombę za bombą na bramkę. Raz, drugi, trzeci, kolejny. Celnie. Piłka co chwilę lądowała w siatce. „Belek”, jak nazywają go koledzy, udowadniał, że jego gol z Ruchem uznany za trafienie poprzedniego sezonu, nie był przypadkowy.
- Kilka tygodni przed meczem z Ruchem grałem w czwartoligowych rezerwach Wisły i też strzeliłem gola z połowy boiska. Potem, zrobiłem to samo w trakcie sparingu z I – ligową Bytovią. Może uda się i z Cracovią?! – śmieje się Wlazło. – W Wiśle często robiliśmy zakłady o to kto trafi do bramki z połowy boiska. Przegrany musiał wszystkim uczestnikom konkursu wyczyścić buty.… Nie zdarzyło mi się przegrać – opowiada.
Młotem w nodze i celnym okiem Wlazło może pochwalić się od juniora. – W żadnej drużynie nie robiliśmy pomiarów prędkości i siły strzału. Może siatki nie dziurawię, ale już w juniorach Radomiaka trenerzy mówili, że jak walnę na bramę, to piłka tak na oko leci grubo ponad stówę na godzinę – opowiada.
– Marzę, aby z Jagą stanąć na podium Ekstraklasy i strzelić więcej niż siedem goli w sezonie, czyli pobić swój rekord z Wisły. Do „Pasów” mam szczęście, bo grałem z nimi dotąd dwa razy i dwa razy strzelałem im gole. Do trzech razy sztuka, spróbuję trzeci raz – obiecuje „Belek”.
Carlitos: Dziadek walczył z bykami, ja walczę z obrońcami