Decyzja Badii o rozbracie z futbolem – i Polską – latem 2021 nie tyle zaskoczyła, co zasmuciła gliwickich fanów. On sam znakomicie „ogarnął” przecież język polski i niejednokrotnie podkreślał, że nasz kraj stał się dla niego „drugą ojczyzną”. - Może gdybym był sam w życiu, albo tylko z żoną… - zastanawia się dziś w rozmowie z nami były gwiazdor naszej ligi.
- Ale uznaliśmy, że dzieci powinny skończyć hiszpańskie szkoły. No i chcieliśmy też być bliżej naszych rodzin, krewnych, hiszpańskich przyjaciół – tak Gerard wyjaśnia dziś kibicom – a wciąż nie brak w jego mediach społecznościowych wyrazów sympatii z ich strony – ówczesny życiowy zwrot, jakiego dokonał po 7,5 roku gry w Piaście. Warto też przypomnieć, że na decyzję o rozstaniu z murawą wpływ miały też kontuzje. Niektóre dają znać o sobie do dziś. - Niewykluczone, że czeka mnie operacja biodra – zdradza nasz rozmówca.
Po powrocie do „pierwszej” ojczyzny Badia złapał się za robotę, z którą wcześniej niewiele miał wspólnego: przejął rodzinny zakład wulkanizacyjny. - Na początku było to dla mnie bardzo trudne, przyuczałem się do tej pracy. Teraz już sam opon nie wymieniam; mam od tego pracowników. Natomiast zajmuję się całą stroną organizacyjną firmy – dodaje w rozmowie z nami. - Grając w piłkę, zarabiałem dobrze. I dobrze inwestowałem te pieniądze. Ale życie jest długie, a poza tym… nie umiem siedzieć bezczynnie – dodaje z uśmiechem.
Ta ostatnia deklaracja jest ważna: Badia nie tylko prowadzi firmę, ale postawił sobie nowy cel sportowy. Od paru lat regularnie dzieli się ze swymi „followersami” zdjęciami ze swej aktywności fizycznej. A to pływa, a to biega, to znów pedałuje na rowerze. - Za pół godzinki rozpoczynam codzienny trening – mówi nam w trakcie rozmowy telefonicznej. - Zająłem się bowiem… triathlonem.
W tym momencie zrozumiały staje się dobór wspomnianych fotek na Instagramie. - Pływam dobrze, na rowerze też mi się dobrze kręci – opowiada Gerard Badia. Paradoksalnie najwięcej kłopotów podczas startu sprawia mu bieganie. - Zawsze chcę biec szybko. I czasem zapominam o odpowiedniej regulacji tempa. A przecież ciało jest już zmęczone po pływaniu i jeździe – przyznaje Hiszpan. Zaznacza też, że zmiana sposobu myślenia obejmuje też inne dziedziny. - Musisz też nauczyć się, co jeść i co pić; w trakcie samego startu, ale i na co dzień. To ważne, by cię nie „odcięło” na trasie.
Badia na razie ma za sobą kilka krótszych triathlonowych sprawdzianów. Generalnie w tej dyscyplinie bowiem dystanse bywają różne. Ten olimpijski to 1,5 km pływania, 40 km jazdy rowerem i 10 km biegu. International Triathlon Union proponuje dużo większe wyzwanie: 4 km w wodzie, 130 km na siodełku i 30 km na nogach. - Ale moim celem jest Ironman! - wypala nasz rozmówca.
To najbardziej klasyczne i prestiżowe z triathlonowych wyzwań (3,8 km pływania, 180 km na rowerze, 42 km biegu). Tradycyjnie odbywa się ono w październiku w mieście Kona na wyspie Big Island, ale kwalifikację do tych mistrzostw świata (bo taką rangę mają hawajskie zawody) można zdobywać również w Europie, m.in. podczas Ironman Lanzarote na Wyspach Kanaryjskich czy Ironman France w Nicei. - Przede mną jeszcze wiele kroków, ale wiem, że kiedyś zmierzę się z tym wyzwaniem! - zapewnia Badia. A my mu wierzymy, bo przecież wyczyn równy statusowi „człowieka z żelaza” już na koncie ma: to on w 2019 poprowadził Piast do mistrzostwa Polski!