„Super Express”: - „Jestem żabolem” – powtarzał pan zawsze w rozmowach z dziennikarzami.
Daniel Bielica: - Tak, tak. Jestem „żabolem”.
- A jednak wyjechał pan z Zabrza! Co na wujek, który był zaciekłym kibicem Górnika, który zabierał pana – jako dzieciaka – na mecze?
- Pewnie mu trochę brakuje mnie w bramce Górnika (śmiech), ale na mecze na Roosevelta zaś oczywiście nadal chodzi. Pogratulował mi szansy na rozwój i powiedział, że będzie mnie wspierać w stu procentach. Nawet przyjechał tu do mnie, do Bredy. Akurat na mecz z Ajaxem, więc przyniósł mi szczęście.
Daniel Bielica ograł Ajax w meczu ligowym
- No proszę! Swoją drogą: co pan czuł, gdy w tym meczu z Ajaxem sędzia gwizdnął po raz ostatni, a na tablicy świecił się wynik 2:1 dla was?
- „Niech mnie ktoś uszczypnie” – pomyślałem. Naprawdę! To jak spełnienie jednego z marzeń. Ajax to wielka marka – nawet jeżeli jest w chwilowym kryzysie. Sama możliwość sprawdzenia się na takim poziomie to dla mnie wielka sprawa; a co dopiero pokonanie takiego rywala.
- W szatni NAC Breda taki mecz wywołuje dreszcz?
- Oczywiście. Dokładnie taki sam, jaki odczuwaliśmy w szatni Górnika przed spotkaniem z Legią. Każdy chce utrzeć nosa temu szczególnemu przeciwnikowi. Tu, w Holandii, Ajax jest zawsze rywalem numer jeden, na którego każda drużyna mobilizuje się dodatkowo; zaraz za nim na tej „liście motywacji” plasuje się Feyenoord.
- A który zespół jest dla NAC Breda takim przeciwnikiem, jak chorzowski Ruch dla Górnika?
- Zdążyłem się już w szatni dowiedzieć, że najlepszy klimat derbowy jest w meczu z Willem II. Tillburg. Oba miasta sąsiadują ze sobą, więc na trybunach i na boisku bywa gorąco. Ten mecz w kalendarzu zaplanowano pod koniec listopada. Czekam na niego z niecierpliwością. Tym większą, że oglądałem niedawne spotkanie Górnika z GKS-em Katowice. I… trochę zazdrościłem chłopakom z Górnika. Ciarki mnie w fotelu przeszły, jak usłyszałem zabrzańskie trybuny, kiedy obie drużyny wychodziły na boisko.
- Czyżbym słyszał cień żalu w pańskim głosie, że już tam pana nie ma?
- Nie. Choć przed przyjęciem oferty z Holandii miałem trochę „bałaganu” w głowie i ogrom różnych myśli – bo to przecież jest zmiana życiowa, jestem pewien, że decyzję podjąłem właściwą. Że pomoże mi ona w szybszym rozwoju mojej kariery. Ale emocje związane z grą w Górniku w serduchu będę mieć zawsze!
- Klimat szatni w Bredzie różni się bardzo od tego zabrzańskiego?
- Trochę tak. Ciężko byłoby mi wskazać tu taką osobę, jaką w Górniku jest Poldi. Kogoś, kto jest taką megaosobowością; mobilizującą, motywującą i – w razie potrzeby – rozstawiającą wszystkich po kątach. Generalnie jesteśmy grupą ludzi świadomych celu, jaki mamy: czyli utrzymania się w Eredivisie. Na boisku liderem drużyny jest nasz kapitan, Jan van der Bergh. Trochę już w piłkę pograł, chłopaki na murawie często spoglądają na niego, czekają na jego reakcję.
- Macie też, patrząc na wycenę zawodników na jednym z portali, potencjalną gwiazdę: 18-letni Słowak Leo Sauer wyceniony jest na 5 mln euro. Ciekawy chłopak?
- Bardzo. Jest do nas wypożyczony z Feyenoordu. I ma papiery na wysokie granie. Życie oczywiście pisze różne scenariusze, ale jeśli będzie zdrowy i będzie pracować tak, jak u nas na treningach, to jeszcze o nim usłyszymy.
- Niderlandzkiego się pan uczy?
- W szatni dominuje angielski. Jest mocno zróżnicowana narodowościowo, więc to najprostsze i najlepsze rozwiązanie. Odprawy też prowadzone są po angielsku. Więc nie ma szczególnego nacisku w klubie, żeby się uczyć miejscowego języka. Prawdę mówiąc w gronie obcokrajowców jest chyba tylko jedna osoba – Norweg Fredrik Jensen – który próbuje „ogarnąć” niderlandzki. Ale on, o ile wiem, na jakieś korzenie holenderskie, stąd jego zainteresowanie tym językiem.
- Szatnia – szatnią. Ale w sklepie, na stacji benzynowej czy w restauracji też wystarcza znajomość angielskiego?
- Tak. Niemal każdy tutaj zna go przynajmniej na poziomie komunikatywnym.
To w Holandii zaszokowało Daniela Bielicę najbardziej
- Wyjeżdżając do Holandii, miał pan pewnie jakieś własne wyobrażenia o tym kraju; o tym, czego się spodziewać. Jak wypada porównanie z rzeczywistością?
- Wiedziałem, że pogoda będzie inna, bardziej wilgotna; generalnie mniej przyjemna – przynajmniej dla mnie – niż w Polsce. Są drobne różnice kulturowe, zabudowa zdecydowanie niższa: u nas idziemy raczej w drapacze chmur.
- A propos: apartament w bloku czy domek na przedmieściu?
- Szeregowiec, 5-7 minut samochodem od centrum miasta.
- Samochodem? Holandia to kraj rowerów przecież!
- To prawda. Przez kilka pierwszych dni, może nawet tygodni, byłem w szoku, widząc te ogromne rzesze rowerzystów. Człowiek za kierownicą auta czuje się przytłoczony ich liczbą. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo rower może wyjechać z każdej strony. A strój nie ma znaczenia: widziałem na rowerach facetów w garniturach i panie w sukienkach. Kiedy wychodzę z szatni – zwłaszcza po zwycięskim meczu, który stwarza kibicom okazję do balowania (śmiech), to w sąsiedztwie klubowego budynku widzę setki rowerów. Przy każdym drzewie, znaku drogowym.
- Pan też już zakupił rower?
- Przymierzamy się z moją dziewczyną do takiego zakupu. Mamy wrażenie, że – dzięki ścieżkom i innej infrastrukturze – rowerzyści w poruszaniu się po mieście mają tu dużo większy komfort niż kierowcy.
- Kibice balują w sąsiedztwie klubu. A piłkarze NAC Breda?
- Piłkarze szybko rozjeżdżają się do domów, do rodzin. Prawdę mówiąc, trochę brakuje mi tych chwil z Górnika. W Zabrzu niepotrzebne nam były wspólne wyjścia, za to często po meczu długo siedzieliśmy w szatni, w swoim gronie. Lubiliśmy na gorąco przegadać różne sprawy; czasem trzeba było powiedzieć jakieś mocniejsze słowo.
- To prawda, że „trawkę” można kupić na każdym rogu?
- Mam wrażenie, że jest ogólnodostępna, choć raczej nie rzuca się ten „asortyment” w oczy. Wiem, że jest w sprzedaży, ale… nawet nie wiem, jak wygląda (śmiech).
- Wróćmy do wątku sportowego. Ma pan już pomysł na kolejny krok w swej karierze, po Holandii?
- Na razie wciąż moim celem jest odnalezienie się w tutejszej piłce. Czyli regularna gra. No i mam jeszcze konkretne zadania, jakie sobie przed tym sezonem postawiłem.
- Podzieli się pan nimi publicznie?
- Może bez konkretów: konkretna liczba spotkań w sezonie, pewna liczba meczów z czystym kontem. No i szlifowanie niektórych umiejętności.
- No to chyba liga holenderska jest idealna ku temu! W Górniku – jak mówił pan w jednym z wywiadów – czasami się pan nudził w bramce, mając dwie interwencje na mecz. Eredivisie na nudę nie pozwala?
- Ostatnio wymieniałem się wiadomościami z Rafałem Janickim. Śmiałem się, że muszę go tutaj ściągnąć, żeby znów mieć trochę mniej pracy i trochę więcej okazji na nudę. A mówiąc poważnie: wiedziałem, na co się piszę: że roboty będzie dużo więcej niż w ekstraklasie. I cieszy mnie to, że jest okazja do pokazania umiejętności.
Daniel Bielica zapowiada niezwykłą oprawę na cześć polskich żołnierzy
- Pana – jako Polaka – w dumę wbijać mogą zapewne koszulki klubowe w Bredzie. Orzełek, żołnierze generała Maczka, ich nazwiska. Co pan czuł, jak pan to zobaczył?
- Wiedziałem, że Polacy są tu ważni, właśnie ze względu na tę przeszłość, na ich udział w wyzwalaniu miasta. Ale bardzo wielu szczegółów uczyłem się dopiero tu, na miejscu. Nie miałem pojęcia, jak bardzo Holendrzy to przeżywają, jak mocno zakorzeniona jest tutaj wdzięczność wobec polskich żołnierzy. Mówiąc wprost: fajnie być Polakiem w Bredzie.
- A nie jest tak, że – przez pamięć wydarzeń sprzed dekad – więcej się od Polaków na boisku wymaga?
- Nie sposób oczywiście porównywać oddawania życia z bronią w ręku do dzisiejszej rywalizacji sportowej, ale… mocno mnie ta chlubna przeszłość dopinguje do roboty. Do tego, by nie zawieść tutejszych kibiców. Pokazać, że wciąż „Polak potrafi”.
- Wiem, że jest w Bredzie niemała polska kolonia. A Holendrzy też czasami zagadną po polsku?
- Nieczęsto, ale zdarza się. Spotykam czasami kibica należącego do tutejszych „ultrasów”. Ma żonę Polkę, więc kilka słów w naszym języku potrafi ze mną zamienić.
- Ostatnio głośno było o holenderskiej zbiórce dla ofiar powodzi w Polsce.
- Owszem, sam się do niej dorzuciłem. Piękny gest, bo Breda leży przecież sporo kilometrów od Polski. I jej mieszkańców wcale nie musiał dramat powodzian obchodzić.
- We wrześniu paru żyjących jeszcze żołnierzy generała Maczka gościło w Bredzie; otrzymali m.in. klubowe koszulki. Miał pan okazję się z nimi spotkać?
- Dostałem zaproszenie na tę uroczystość od jednej z Polek, która jest przewodniczką po Bredzie, pięknie o tych historycznych chwilach opowiada. Niestety, wtedy mieliśmy cały dzień zajęty treningami, więc w samym spotkaniu z bohaterami nie uczestniczyłem.
- 26 i 27 października w Bredzie odbędą się uroczyste obchody 80-lecia wyzwolenia miasta. Będzie okazja do nadrobienia zaległości...
- W sobotę, 26 października, gramy u siebie ligowy mecz z Waalwijk. Nie mogę zdradzić wszystkich szczegółów, ale wiem, że coś fajnego szykuje się na trybunach. „Ultrasi” przyszykowali szczególną oprawę. Widziałem na pewnym etapie przygotowania do niej. I to będzie coś „z przytupem”; coś, o czym z pewnością będzie bardzo głośno w Polsce!
Listen to "SuperSport" on Spreaker.