Pierwsza połowa nie rozpieściła kibiców. Niby na boisku coś się działo, niby Śląsk oddał 5 celnych strzłów na bramkę Wisły (goście celnie uderzali raz), ale zagrożenia wielkiego w polu karnym "Białej Gwiazdy" nie było. - To nie tak, że ja robię najwięcej roboty. Widać mnie, bo jestem wysoki - śmiał się w przerwie bramkarz Wisły, Michał Miśkiewicz. Groteskowej wypowiedzi udzielił z kolei dyrektor sportowy Śląska, Krzysztof Paluszek, który stwierdził, że piłkarze z Wrocławia są... przemęczni. W 3. kolejce ligowej? Strach więc pomyśleć, co będzie dalej zwłaszcza, że w tym sezonie rozgrywki liczą 37 meczów.
GÓRNIK - PIAST. PRZEWROTKA RADOSŁAWA SOBOLEWSKIEGO DAJE KOMPLET PUNKTÓW GÓRNIKOWI
W pierwszych minutach drugiej połowy obraz gry nie uległ zmianie. Paweł Brożek, który wrócił do zespołu Wisły, nadal nie mógł otrzymać dobrego podania od kolegów, a Śląsk strzelał, ale niecelnie, bo pudałami popisali się Amir Spahić i Tomasz Hołota. Cudowną szansę miał z kolei Rafał Boguski dla Wisły, ale jego uderzenie, oddane wślizgiem, świetnie obronił Rafał Gikiewicz. To była najgroźniejsza jak do tej pory sytuacja bramkowa w tym meczu. Nieługo potem dobrą okazję miał Brożek, a jego uderzenie głową o centymetry minęło bramkę Śląska. Kwadrans przed kończemu meczu gospodarze odgryźli się soczystym uderzeniem Waldemara Soboty, po tym piłke z trudm wybił przed siebie Miśkiewicz. Nikt z rywali jednak do niej do dopadł.
Do końca żadnej z drużyn nie udało się odwrócić losów meczu.