Szymon Włodarczyk piłkę ma w genach. Jego ojciec, Piotr, to przed laty skuteczny ligowiec, który w 2006 roku sięgnął z Legią po mistrzostwo Polski. Włodarczyk-junior do seniorskiej piłki też wchodził w koszulce stołecznej drużyny. Tego lata jednak okazało się, że przy Łazienkowskiej nie proponują mu przedłużenia dotychczasowej umowy. Poszukać trzeba było nowego rozwiązania, a propozycja z Zabrza okazała się wielce interesującą alternatywą.
„Super Express”: - Nie da się ukryć, że nazwisko „Włodarczyk” kojarzy się głównie z Legią – o czym jeszcze porozmawiamy. Kiedy na horyzoncie pojawił się Górnik, jak pan przyjął myśl o przeprowadzce do Zabrza?
Szymon Włodarczyk: - Z megazadowoleniem. To wielki klub, ze wspaniałymi tradycjami, mnóstwem kibiców. Naprawdę byłem podekscytowany: wyzwanie jest spore, presja duża – same pozytywy. Na boisku wygląda to też zupełnie nieźle, choć – jak to w piłce – nad wszystkim trzeba jeszcze popracować.
- Debiutancki mecz z Cracovią skończył pan jednak ledwie po 45 minutach. Kiepsko...
- Nie szło mi zupełnie w tym meczu, a jedyny pozytyw z niego jest taki, że miałem sytuację bramkową.
- Trema zjadła?
- Zbyt duża ekscytacja. Strasznie długo na ten moment czekałem i „przedobrzyłem”. Zresztą nam wszystkim to spotkanie nie najlepiej wyszło... Dlatego złość była wielka, jak najszybciej chciałem zagrać kolejny mecz, żeby się odkuć. Nie tylko ja zresztą. Wszyscy chcieliśmy pokazać, że na pewno nie będziemy grać w takim stylu przez cały sezon.
- No i przełożyli wam mecz z Lechią...
- Przełożyli, ale zagraliśmy sparing z Ruchem Lwów. Strzeliłem gola i pokazałem, że nie jest tak źle.
- A potem przyszedł mecz z Radomiakiem!
- Przyjemna rzecz! Początek był niewyraźny, ale po strzelonej bramce pokazaliśmy, na co nas stać. Choć to nie jest jeszcze sto procent tego, co chcielibyśmy grać.
Zabójczy duet Górnika w meczu w Radomiu
Szymon Włodarczyk o współpracy z Lukasem Podolskim
- Akcje z Lukasem Podolskim, po których padały pańskie gole, sprawiały wrażenie, jakbyście grali ze sobą lata, a nie tygodnie! Jest zrozumienie boiskowe?
- Dużo gadamy ze sobą na treningach. Ja go „czuję” na murawie, jako napastnik działam instynktownie. Zgaduję, gdzie piłka może spaść. A w Radomiu dostałem od Poldiego takie podania, że wystarczyło tylko dołożyć głowę albo nogę. Mówimy o mistrzu świata! Przy pierwszym golu podniósł głowę dosłownie na pół sekundy i już wiedział, gdzie dograć. Przy drugiej bramce, kiedy ruszył z piłką na wolne pole, spojrzałem na niego kątem oka. Kiedy zobaczyłem, że spogląda w pole karne, zrobiłem ruch do piłki i... spadła mi na nogę.
Lukas Podolski dzieli asystami i... komplementami. Ten gest mistrza świata mówi wszystko
- Co pan usłyszał od niego po pierwszym trafieniu?
- Był chyba tak naładowany energią, że nawet po tej pierwszej bramce specjalnie się nie wyściskaliśmy (śmiech). Powiedział za to, żeby się jeszcze bardziej nakręcać. „Fajnie, że strzeliłeś, ale wciąż trzeba biegać. Nie odpuszczaj!” - to mogło być coś w tym stylu. To są motywujące rzeczy. Przypomnienie, że choć strzeliłeś bramkę, nie jesteś bogiem. Że musisz od siebie oczekiwać jeszcze więcej
- W Legii miał pan kogoś od takich asyst?
- W końcówce ubiegłego roku, gdy zagrałem kilka spotkań z rzędu, podobne „czucie” nawiązałem z Josue. On też mnóstwo widzi i doskonale potrafi dograć piłkę; trzeba być zawsze skoncentrowanym i czujnym, żeby we właściwym momencie zrobić ruch w kierunku bramki. Świetne dośrodkowanie ma też Filip Mladenović. „Masz być w polu karnym, czekać na piłkę” - słyszałem od niego wiele razy w sparingach.
Szymon Włodarczyk sam musi swoją przygodę z piłką zbudować
- Tato bywa na pańskich meczach?
- Tato w ogóle bardzo lubi bywać na meczach – nie tylko na tych z moim udziałem. Uwielbia klimat stadionowy.
- Często rozmawiacie?
- Codziennie. Ale niekoniecznie o piłce, choć bezpośrednio po meczach to oczywiście temat numer jeden.
- I co powiedział po Radomiaku?
- Cieszył się, to oczywiste. Pochwalił, zwrócił uwagę, że dużo lepiej utrzymywałem się przy piłce niż w meczu z Cracovią. I że byłem dużo spokojniejszy.
- Ale jak trzeba, to potrafi być krytyczny?
- Tato to bardzo spokojny człowiek. Nigdy nie krzyczy, analizuje moją grę bez emocji. Bywa krytyczny, owszem; kiedy byłem młodszy, często miał zastrzeżenia do mojej gry głową. „Nie chowaj barków, idź agresywniej na piłkę, korzystaj z tego, że jesteś wysoki” - mówił. Jak widać, merytoryczne to słowa. I przydały się; pierwszą bramkę w lidze zdobyłem z „główki”!
Rewelacyjny młokos z Górnika. Tak Dariusz Stalmach wkroczył na salony Ekstraklasy
- Biorąc pod uwagę pański wiek, zapewnie niewiele meczów z jego udziałem widział pan na żywo?
- W Polsce nie. Natomiast w Grecji, w okresie jego gry w OFI Kreta, po sąsiedzku z nami mieszkał mój dobry ze szkółki piłkarskiej tego klubu, którego ojciec był wielkim kibicem. Zabierał nas zawsze na OFI, więc oglądałem je z trybun najzagorzalszych fanów drużyny. W trakcie jednego z meczów tato ruszył do rozgrzewki właśnie przed tym sektorem. Zacząłem do niego machać. Spojrzał raz, potem drugi – i nie dowierzał własnym oczom! „Co ty tu robisz?” - zawołał do mnie. Zupełnie nie miał pojęcia o tym, że bywam na tych spotkaniach!
- Tato puszcza panu czasami swoje mecze?
- Nie, choć nie zabrania mi oglądać fragmentów na youtube. Zawsze twierdzi, że jego era się skończyła. „To jest twój czas! Odcinamy pępowinę, teraz jest nowy Włodarczyk, który sam musi swoją przygodę z piłką zbudować” - mówi.
- A jak już ogląda pan te fragmenty, widać podobieństwo do taty?
- Widać, genów się nie uda oszukać. W Legii moimi trenerami byli między innymi Jan Mucha, Marek Saganowski, Aleksander Vuković, Krzysztof Dowhań. Wszyscy pamiętają tatę z boiska i wszyscy – dokładając jeszcze do tego na przykład Artura Boruca – mówią, że ruszam się identycznie jak on. No i jeszcze dodają: „Czasami masz słabszy mecz, ale – jak to u niego bywało – w końcu ci ta piłka pod nogi spadnie i strzelisz tego gola”.
Szymon Włodarczyk i jego niebanalne wyzwanie. Chodzi o nazwisko
- Tato miał dość specyficzne przezwisko. Pytał go pan o nie?
- Sam opowiadał, skąd się wzięło. W okresie gry w Ruchu, podczas wyjazdu na mecz, dopadła go jakaś choroba. Miał 39 stopni gorączki i w autobusie wyglądał naprawdę kiepsko. Kiedy zobaczył go trener Orest Lenczyk, powiedział krótko. „Nie możesz jechać w takim stanie na mecz. Ale nędza”. No i wszyscy to podchwycili!
- Ale na pana ta ksywka się nie przeniosła?
- Ja jestem „Młody Włodar” albo po prostu „Włodar”.
- No i „Młody Włodar” ma już na koncie więcej tytułów mistrzowskich niż Włodarczyk-senior!
- Fakt, tato potrzebował dwustu meczów, żeby mieć jeden tytuł na koncie, a mnie wystarczyły raptem cztery spotkania, żeby zdobyć dwa medale - fajna sprawa (śmiech). Wiszą w moim pokoju w domu Warszawie.
- Ładniejsze niż medal taty?
- A wie pan, że nigdy go w ręce nie miałem? Nigdy nie widziałem? Muszę zapytać, co się z nim stało. Jest za to w domu jego koszulka: „Legia – mistrz Polski 2006”.
- Tato grał w wielu klubach, których kibice niekoniecznie sympatyzują z Górnikiem. Co pan na to?
- Ruch, Widzew i Legia – klimaty kibicowskie zdecydowanie nie pod Zabrze... No więc zaczynam nowy rozdział, żeby Włodarczyków zaczęli lubić w Górniku (śmiech).
- I pewnie zaczną. Bo – zdaje się – na razie swoje cele pan realizuje?
- Chciałem wywalczyć miejsce w jedenastce Górnika, ciężko na to latem pracowałem i na razie... jest dobrze. Teraz chciałbym strzelić wreszcie bramkę w Zabrzu, żeby się pocieszyć z wszystkimi kibicami. No i oczywiście generalnie strzelać, strzelać, strzelać - jak najwięcej!
- Jedna bramka w sparingu z Ruchem Lwów, dwie tydzień później z Radomiakiem w lidze. Ile będzie - prawem serii - z Rakowem?
- Trzeba być realistą. Jakby się udało strzelić choćby jedną, byłoby super. Najważniejsza jest jednak wygrana zespołu, żeby „złapać serię”.