Marcel Wędrychowski

i

Autor: Pogoń Szczecin

Rozmowa SE

Utalentowany piłkarz Pogoni spełnił swoje wielkie marzenie. Zdradził nam, co zmienił w podejściu do piłki i w której lidze chciałby zagrać

2023-03-14 19:40

Marcel Wędrychowski to bohater Pogoni Szczecin z ostatniego meczu ligowego z Zagłębiem. Gol strzelony w doliczonym czasie był jego pierwszym w Ekstraklasie dla Pogoni, a drużynę znów przybliżył do ligowego podium na koniec sezonu.

- Jesienią myślałem o tym, żeby znów iść na wypożyczenie, ale widziałem, że treningi u Jensa Gustafssona mnie rozwijają i zaufałem mu – mówi "Super Expressowi" 21-letni skrzydłowy Pogoni.

Super Express: Tego pierwszego gola dla Pogoni w Ekstraklasie - wcześniej strzeliłeś dla Górnika Łęczna - mogło znów nie być. Ponoć nie byłeś w pełni zdrowy przed meczem?

Marcel Wędrychowski: Tak. Miałem mały problem z przywodzicielem przed meczem i nasz doktor sugerował, żebym zagrał nie więcej niż 30 minut. W innym przypadku uraz mógłby się tylko pogłębić. Wszedłem w 64. min, czyli trener miał czutkę i dobrze to wyszło.

- Zainicjowałeś i skończyłeś akcję w doliczonym czasie, która dała wam gola. To był ćwiczony schemat gry?

- Nie, wyszło intuicyjnie. Dostałem podanie od Pontusa (Almqvist-red.), na jeden kontakt odegrałem do Linusa (Wahlqvista-red.) i pobiegłem w pole karne, bo czułem, że będzie mnie tam szukał podaniem. No i piłka znalazła mnie w polu karnym.

- Chyba lubisz szybką grę kombinacyjną i to jest twój atut? Trener Franciszek Smuda w rozmowie z Super Expressem wyróżnił ciebie za pierwsze mecze na wiosnę mówiąc, że masz zmysł do gry kombinacyjnej.

- To prawda. Bardzo odpowiada mi taka gra na jeden, dwa kontakty, szybkie podania i wyjście na pozycję – trochę taka Hiszpania, jak to określam. Zawsze marzyłem, żeby grać w lidze hiszpańskiej i podoba mi się tiki-taka, jaką gra wiele drużyn w tamtej lidze.

- To pewnie jakieś wzory piłkarskie masz stamtąd?

- Jedyny piłkarz, którego tak naprawdę śledzę od dawna w każdym meczu to Leo Messi i od małego wzorowałem się na nim i to bardzo mocno. Jako dziecko byłem prawonożny, ale gdy zobaczyłem Messiego, to powiedziałem sobie, że jeśli najlepszy piłkarz świata ma lewą nogę, to ja też muszę ją mieć. Zacząłem ćwiczyć na podwórku gdy miałem 10-11 lat, bo nie potrafiłem lewą prowadzić piłki ani strzelać. Pierwsze kopnięcia wychodziły mi z czuba i wszystko przychodziło stopniowo, aż w końcu zacząłem częściej używać lewej niż prawej. Obecnie wielu myśli, że jestem lewonożny, ale tak naprawdę jak zaczynałem grać w piłkę, to posługiwałem się prawą.

Franciszek Smuda ocenia Fernando Santosa z którym rywalizował w przeszłości. Czego zazdrości nowemu selekcjonerowi?

- Od kilku lat byłeś uważany za duży talent i przyszłość Pogoni. Dlaczego dopiero w tej rundzie zacząłeś grać regularnie w pierwszym składzie?

- Myślę, że najbardziej zatrzymała mnie kontuzja, a konkretnie zerwanie więzadeł krzyżowych w 2020r. Nie mając jeszcze 18. lat debiutowałem w Ekstraklasie i byłem bardzo bliski wywalczenia miejsca w drużynie za trenera Kosty Runjaicia. Przez tydzień trenowałem pod pierwszy skład, żeby w nim wyjść i przydarzyła się nieszczęsna kontuzja. Wróciłem po 7 czy 8 miesiącach, gdy trener miał już ułożoną drużynę i ciężko było się przebić. Trenowałem z pierwszym zespołem, ale grałem w rezerwach, żeby się odbudować. Później poszedłem na wypożyczenie do Górnika Łęczna i grałem sporo szczególnie w pierwszej rundzie, bo później przytrafiła się kontuzja mięśnia czworogłowego, a po sezonie wróciłem do Pogoni. Jednak w pierwszej rundzie tego sezonu znów grałem niewiele, a nawet nie łapałem się do „20” meczowej.

- Wypadek samochodowy, który miałeś z trzema kolegami w styczniu 2020 roku, gdy jechaliście na trening pozostawił jakiś ślad, może w psychice?

- Tak, ale nie trwało to długo. Pamiętam, że jak wracałem ze szpitala po wypadku jako pasażer, bo wiozła mnie mama, to nie mogłem nawet patrzeć na jezdnię. Gdy podjeżdżaliśmy pod rondo do innych samochodów, to miałem wrażenie, że mama nie zdąży się zatrzymać - choć jechaliśmy bardzo wolno – i cały dygotałem. To była trauma, ale szybko minęła i teraz sam jeżdżę autem bez obaw. Po czasie patrzę na to wszystko, że tak się musiało stać i czegoś mnie to się nauczyło.

- Wróćmy do piłki, czym przekonałeś trenera Jensa Gustafssona, że od początku rundy wiosennej wskoczyłeś do składu?

- W trakcie I rundy myślałem nawet o tym, żeby znów pójść na wypożyczenie, ale widziałem, że treningi u trenera Jensa mnie rozwijają i zaufałem mu. Podobał mi się schemat według którego gramy i cała otoczka w klubie. Na zgrupowaniu zimowym jeszcze bardziej uwierzyłem, że wywalczę miejsce w składzie. Dużo zawdzięczam trenerowi, ale i ja zmieniłem trochę swoje podejście i pewne nawyki.

- Co konkretnie?

- Wszystko podporządkowałem piłce. Wcześniej dbałem o dietę, ale nie tak rygorystycznie jak robię to obecnie. Zobaczyłem co mogę jeść, a czego nie. Kiedyś pozwalałem sobie na zjedzenie pizzy co weekend, a teraz nie ma to kompletnie miejsca. Tak samo zrezygnowałem z mleka i jogurtów, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że to zdrowe produkty. Dużo czytam o tym, co robią i jak prowadzą się najlepsi piłkarze, dlatego mam dodatkowe treningi motoryczne i bardzo dbam o regenerację.

- Odejście Jeana Carlosa pomogło?

- Na pewno pomogło. To bardzo dobry piłkarz, co potwierdza w Rakowie. Kiedy odchodził od nas to zdawałem sobie sprawę, że zwolni się miejsce na skrzydle, no i chyba wykorzystuję swoją szansę. Choć wiem, że może być lepiej pod każdym względem i jeszcze dużo brakuje, żeby wycisnąć ze mnie 100 procent możliwości.

Ivi Lopez przełamał czarną serię, ale przed nim najtrudniejsze. Piotr Tworek nie zostawił żadnych wątpliwości [TYLKO U NAS]

- Kamil Grosicki w jednym z wywiadów powiedział, że Pogoń jest czwartą siłą w lidze, a ty jak myślisz? Możecie skończyć sezon na podium?

- Ciężko mi powiedzieć, ale mam nadzieję, że tak będzie. Nasza drużyna ma wielki potencjał, żeby zająć nawet wyższe miejsce niż trzecie. Mamy świetnie wyszkolonych zawodników, gramy efektownie i ładnie dla oka, a jak przyjdzie lepsza skuteczność, to podium możemy zrobić na spokojnie. Zobaczymy jak się to ułoży, bo i trochę szczęścia jest potrzebne.

- Tobie ta strzelona bramka pomoże, bo jednak długo czekałeś na nią?

- Doda mi pewności, o ile dojdzie do mojej głowy, że ją strzeliłem, bo jeszcze nie do końca w to wierzę (śmiech). Dopiero jak mi ktoś gratuluje albo przypomina o tym, to uświadamiam sobie, co się stało. To był naprawdę ważny moment o którym marzyłem od dawna. Nawet jak jeszcze nie grałem w Pogoni, gdy kładłem się wieczorami do łóżka, to zasypiając wyobrażałem sobie, że taki moment przyjdzie. Miałem chwile zwątpienia, ale później znów bardzo chciałem i marzyłem o tym, żeby ją strzelić. Od jakiegoś czasu czułem na sobie presję, bo wielu przyjaciół i osób wokół mnie mówiło, że jest fajnie, ale brakuje mi gola. Mówiłem wtedy: Spokojnie, w końcu strzelę. A, że stało się w takich okolicznościach, w ostatnich sekundach meczu, to smakuje jeszcze lepiej. Przed Rakowem nasz kitman Olek Jakubik przepowiadał mi, że strzelę, ale się nie udało. Przed meczem z Zagłębiem powiedział, że u niego się nic nie zmienia i dalej ma czutkę, że strzelę. A, że ja miałem też, to musiało się udać. Byłem w amoku po jej strzeleniu. Pobiegłem do kibiców, żeby się cieszyć, później chciałem pocałować herb, ale nie  bardzo mogłem go znaleźć na koszulce, bo byłem w takim szoku i miałem ciary na całym ciele. Aż w końcu przypomniałem sobie, że miałem gola celebrować z Olkiem więc pobiegłem do niego, żeby się wspólnie cieszyć.

- To chyba presja po jej strzeleniu spadła i szybko zasnąłeś?

- Oj nie. Męczyłem się i z uśmiechem na ustach chyba ze dwie godziny przeleżałem w łóżku, zanim zasnąłem.

Cezary Kucharski szczerze o polskim futbolu. "Potrafię przeciwstawić się Bońkowi czy Lewandowskiemu"

Sonda
Czy Pogoń Szczecin wywalczy sobie miejsce premiowane grą w pucharach?
Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze