„Super Express”: - Podobno w tamtym meczu był pan widzewiakiem najczęściej będącym przy piłce?
Marek Koniarek: - Albo raczej mającym z nią najwięcej kontaktów. Wygraliśmy losowanie, więc zaczynałem grę od środka. A potem jeszcze drugi, trzeci, czwarty, piąty raz... Aż do dziesięciu.
- Ma pan po 30 latach jakieś logiczne wyjaśnienie tego, co się wtedy stało we Frankfurcie?
- Logiczne? Nie. Wiem, że tego dnia nikt z nas nie był w stanie zrobić czegokolwiek na boisku. Przejmowaliśmy piłkę tylko na moment. Choć właściwie słowo „przejmowaliśmy” jest na wyrost: nie można mówić o przejęciu, skoro nie dawaliśmy rady wymienić dwóch-trzech podań. A oni mijali nas z szybkością odrzutowca. Do dziś mam przed oczami scenkę: Jay-Jay Okocha przerzuca lobem piłkę nad sobą i nad Bogdanem Jóźwiakiem, i sprintem go mija. „O kur...” - tyle zdołał z siebie wydusić Boguś.
- Dwa tygodnie wcześniej z tym samym Eintrachtem zremisowaliście w Łodzi 2:2. Czyli rywal był „do ugryzienia”?
- Z tym Eintrachtem, proszę pana, myśmy po pierwszej połowie 2:0 prowadzili! Mogliśmy zresztą wygrać 3:2, bo strzeliłem trzeciego gola, ale sędzia turecki – sobie pan wyobrazi – odgwizdał spalonego po rzucie rożnym!
Finał Ligi Europy. Eintracht – Rangers. Typy, kursy (18.05.2022)
- Przed rewanżem nastroje były dobre?
- Zakładaliśmy, że to będzie tak samo wyrównany mecz, jak w Łodzi. W przeddzień rewanżu, w hotelu, oglądaliśmy w telewizji jakiś mecz; może pucharowy, może ligowy. Jakaś pipidówa, nie pamiętam. Skończył się wynikiem chyba 7:2. „Jak można stracić siedem bramek?” - trochę się z frajerów podśmiewywaliśmy.
- Za duże rozluźnienie?
- A bo ja wiem? Kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę, trener Władysław Żmuda natychmiast zauważył: „Będzie dobrze, jesteście strasznie naładowani – jak widzę. A oni? Spójrzcie na nich” - powiedział nam i wskazał na połówkę, na której Niemcy grali sobie „w dziadka”. Asystent Żmudy zrobił nam wtedy naprawdę solidną rozgrzewkę. 20 minut zapieprzaliśmy tam i z powrotem. A oni wciąż w tego „dziadka”...
- I potem zagrali „w dziadka” z wami...
- Wcześniej trener Żmuda w szatni jeszcze raz nas zaskoczył: „Panowie, spokojnie. Widziałem Uwe Beina; siedzi u góry na trybunach i pije piwo”. Bein był reprezentantem Niemiec, mistrzem świata z 1990. Nie wiem, czy miało nas to uspokoić, dodać pewności siebie.
- Tymczasem Bein wszedł na boisko w 30 minucie.
- No właśnie. Choć ja lepiej pamiętam dwa inne nazwiska: Kruse i Yeboah. Spiker co chwilę je wykrzykiwał w pierwszej połowie.
- No bo po pierwszej połowie było 6:0, a każdy z nich zdobył trzy bramki.
- Tak jest. Kiedy schodziliśmy do szatni, podbiegł do mnie Rysiu Czerwiec. „Marek, to idzie w telewizji na całą Polskę. Zagadaj z nimi, żeby po przerwie już odpuścili”. Próbowałem, ale słyszałem tylko „Nein” od każdego.
Zobacz poniżej, jak Marek Koniarek trafiał w reprezentacji Polski
- Co się działo w szatni w przerwie?
- Nie uwierzy pan... Przyszedł Andrzej Grajewski, stanął przed nami i powiedział: „Panowie, trzeba powalczyć o wynik. Jeszcze nic straconego”.
- Poważnie?
- Tak to pamiętam... Pamiętam też, że na początku meczu Grajewski razem z trenerem Żmudą stali tuż przy murawie, po wewnętrznej stronie bieżni otaczającej boisko. Z każdą kolejną bramką cofali się jednak coraz głębiej, aż pod ogrodzenie oddzielające tę bieżnię od trybun...
- Być może pańskie „zagadywanie” do Niemców coś dało, skoro po przerwie strzelili już „tylko” trzy gole.
- Faktem jest, że już tak nas nie cisnęli... Ostatniego, dziewiątego gola, strzelił Bein – ten, co to tuż przed meczem miał siedzieć i piwo pić.
- Modne były w tamtych czasach teorie, że rywalom dodawało się coś do hotelowego jedzenia. Nie myśleliście w tych kategoriach?
- Daj pan spokój... Nie wierzę w takie historie. Gdybym miał szukać odpowiedzi, to bym powiedział po prostu: „Takie mecze się zdarzają”. Niemcom wychodziło wszystko. I tyle. Ja miałem w swej karierze przygodę z Wisłą. Zagrałem 12 meczów ligowych i nie zdobyłem gola, choć miałem w nich parę słupków i kilka poprzeczek. To było dokładne przeciwieństwo spotkania z Eintrachtem, w którym rywalom wpadał każdy strzał.
Zobacz poniżej piękną partnerkę piłkarza Rakowa. To ona motywuje go do sukcesów
- Godziny po klęsce były straszne?
- Dla mnie straszny był fakt, że wylosowano mnie do kontroli antydopingowej. Dwie godziny siedziałem i nie mogłem z siebie niczego wydusić.
- A potem?
- Ech... Kiedy nazajutrz odjeżdżaliśmy z hotelu, jego właściciele powiedzieli nam: „Tyle piwa jednej nocy w tym hotelu nie wylało się jeszcze nigdy”.
- Grubo!
- Grubo było w prasie. Kiedy w samolocie wziąłem do ręki polską gazetę, od razu się dowiedziałem prawdy o nas: „Rekordziści Europy”. Po wylądowaniu na Okęciu czekała na nas grupka kibiców. Nie chce pan wiedzieć, czego się wtedy nasłuchaliśmy.
- Kibice Widzewa też w tej grupce byli?
- Nie wiem, pewnie tak. Ale w niedzielę, cztery dni po tej klęsce, graliśmy w lidze z Legią. I stadion był pełny. Ludzie nam wybaczyli.
- A wy szybko się pozbieraliście. Co wam powiedział trener Żmuda na odprawie przed Legią?
- Odprawy właściwie nie było. Usłyszeliśmy tylko: „Panowie, zróbcie co do was należy”. No i zrobiliśmy; wygraliśmy 2:0! Ale ten Eintracht, powiem panu, i tak nigdy żadnemu z nas z głowy nie wyszedł...
Reprezentant Polski na celowniku znanego klubu. Chcą go kupić za grosze, absurdalna oferta