„Super Express”: - Barcelona liderem LaLiga z kompletem punktów, „Lewy” na czele klasyfikacji strzelców. Patrząc na poprzedni sezon, trzeba by powiedzieć: „Cuda, panie, cuda!”. Co pan na to?
Gerard Badia: - I znowu chce się o Barcelonie rozmawiać ze znajomymi (śmiech). Dawno już nie widzieliśmy Barcy tak walczącej, tak presującej rywala po stracie piłki. Wszyscy mamy to samo wrażenie: to znów jest ekipa, która na boisku ma jeden wspólny cel.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego?
- O właśnie! Wszyscy znów są tak samo ważni – Lamine Yamal, Robert Lewandowski, doszedł Dani Olmo i daje bardzo dużo, Raphinha ma wielką formę – i wszyscy grają dla drużyny. Fajnie się na to patrzy, bo rywale znów z szacunkiem podchodzą do naszej Barcy.
- Co to znaczy?
- W poprzednim sezonie taka Girona na przykład wychodziła na boisko w meczu z nami i myślała sobie: „Eee tam, to tylko Barcelona. Damy radę, jak się sprężymy”. Teraz przed meczem z minionej soboty jej trener, Michel, publicznie zauważył: „To już nie jest ta Barca, co przed rokiem”. I to się potwierdziło na boisko.
- Hansi Flick to czarodziej?
- Nie. Ja mam proste wytłumaczenie fenomenalnego początku jego pracy w Barcelonie.
- Mianowicie?
- Wszystko sprowadza się do… języka.
- Jak to?
- Xavi mówił do zawodników dużo, rozmawiał, przekonywał i potem – moim zdaniem – oni mieli za dużo informacji w głowach, co nie było dobre. A Flick nie gada ani po katalońsku, ani po hiszpańsku. Więc choć w szatni jest – owszem – kilku piłkarzy rozmawiających po angielsku czy niemiecku, jego przekaz musi być klarowny i krótki: „Panowie, trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Na boisku i na siłowni”.
- Taki „niemiecki porządek”?
- No tak. W szatni krótka konkretna informacja zawsze jest lepsza od długich opowieści (śmiech).
- A „Lewy” znów jest tym „starym dobrym Robertem” z czasów Flicka w Bayernie?
- Przyjazd Flicka do Barcelony to było najlepsze, co się mogło Robertowi w tym momencie zdarzyć! Dał mu dużo komfortu i przywrócił wiarę w to, że jest ważnym dla drużyny zawodnikiem – takim, jakim był u Flicka w Bayernie.
- Ten trener ma na Polaka dobry wpływ?
- Ja sobie wyobrażam, że zaraz na początku przygotowań po prostu wziął Roberta na bok i powiedział mu – oczywiście krótko i po męsku: „Ja wiem, chłopie, że ty dalej potrafisz pokazać to samo, co Lewandowski w 2020. Masz moje zaufanie”.
- I to wystarczyło?!
- Tak! Robert wygląda świetnie mentalnie. Bo jeśli czujesz zaufanie trenera, to nie ma znaczenia, cz masz 25, czy 36 lat. W ubiegłym sezonie na „Lewego” spadało wiele krytyki: że jest stary, że jego czas się kończy, że może powinien już pojechać do Arabii Saudyjskiej, jak Cristiano Ronaldo. Sądzę, że te głosy mocno go bolały. Teraz – po rozmowie z Flickiem - pokazuje, że wciąż żyje!
- W LaLiga na razie jest świetnie; a jak będzie w Champions League?
- Po pierwsze – to ja tak naprawdę jeszcze nie do końca rozumiem ten nowy system, jaki wprowadzono (śmiech). A mówiąc poważnie i o Barcelonie: jestem bardzo ciekaw, jak ta młoda drużyna będzie reagować na starcia na międzynarodowej arenie. I na jak długo starczy jej sił na takie bieganie przez 90, a czasem i 100 minut, jakie prezentuje w LaLiga.
- Na losowanie rywali chyba specjalnie Barcelona narzekać nie powinna? Owszem, jest Bayern i Borussia, ale w pozostałych meczach to Blaugrana będzie faworytem.
- Pewnie ma pan rację. Ale jeszcze raz przypomnę: Flick bardzo odmłodził zespół. Zobaczymy, jak ci młodzi chłopcy zareagują w momencie, w którym zdarzy im się przegrać dwa-trzy spotkania z rzędu. A taki moment prędzej czy później przyjdzie. Na razie – dzięki kolejnym wygranym – znów rozbudzili nadzieje i… niecierpliwość swych kibiców. My, Hiszpanie, z natury jesteśmy niecierpliwi. Chcemy wszystkiego na już: „Wygrywają? No to musi być finał Ligi Mistrzów!”. A ja mówię: „Spokojnie. Dajmy Flickowi i tym młodym chłopakom trochę czasu. Nie stawiajmy im od razu najwyższych celów, i nie zarzućmy lawiną krytyki, jeżeli raz czy dwa przegrają”.
- A co dla pana będzie sukcesem w tej edycji Ligi Mistrzów?
- Bardzo chciałbym, żeby Barcelona doszła przynajmniej do półfinału. Ale… nie powinienem być tak niecierpliwy (śmiech). Jak to mówią u nas: muszę trzymać stopy na ziemi!
- Czyli – jak mówią z kolei w Polsce – zachować chłodną głowę?
- O właśnie!
Listen on Spreaker.