To miał być dla Blancos trudny mecz. Jedna z tych barier, które w poprzednich sezonach odbierały Realowi tytuły na rzecz Barcelony czy Atletico. Słabszy przeciwnik, mecz rozgrywany w trakcie bojów w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium, tydzień przed El Clasico, bez największych gwiazd. Tych kontuzjowanych i tych, które pauzować musiały w wyniku kontuzji i żółtych kartek.
Zaczęło się dla Realu... tradycyjnie. Przynajmniej w ostatnich wyjazdowych spotkaniach. Od trzęsienia ziemi i gola dla gospodarzy. Królewscy prowadzili grę, atakowali, ale to rywale pokonali Kiko Casillę. Zidane nawet nie zareagował, odwrotnie jak piłkarze, którzy po ledwie paru minutach i magicznych muśnięciach futbolówki w wykonaniu Isco, doprowadzili do wyrównania. Hiszpan dostał piłkę w polu karnym, cudownym zwodem oszukał defensora, uciekł kolejnemu rywalowi i strzałem lewą nogą, w samo okienko, doprowadził do remisu.
Real grał, Real atakował, ale tuż po przerwie znowu przegrywał. I znów musiał gonić. Dobry mecz rozgrywał Sergio Asensio, zaskakująco aktywny na prawej obronie był Danilo (cudowna asysta przy trafieniu Alvaro Moraty!), ale do ostatniej minuty drżał o wynik. W Katalonii otwierano już szampany. Fani ekipy Luisa Enrique liczyli punkty straty do Królewskich, analizowali skutki ewentualnego triumfu na Bernabeu w El Clasico, spoglądali nerwowo w terminarz kolejnych gier, gdy do siatki gospodarzy znowu trafił Isco. I znowu zachwycił, ostatecznie przekonując chyba Zizou, że pod nieobecność Garetha Bale'a, to on najlepiej poradzi sobie w roli kreatora ataków madryckiego giganta.
Przyjęcie, obrót, strzał. 9. w sezonie. Na miarę mistrzowskiego tytułu?
Magisterial Isco pic.twitter.com/eZeaxiU7lq
— RMadridBabe (@RMadridBabe) 15 kwietnia 2017