„Super Express”: - Przed twoim przybyciem Ankaragucu przegrało sześć spotkań z rzędu i miało po nich bilans bramkowy 0:17. Z tobą na środku obrony zespół zachował czyste konto. Wrócił Michał Pazdan z czasów Euro?
Michał Pazdan: - Przede wszystkim jestem teraz zdrowy. Przepracowałem pełny okres przygotowawczy co dla mnie jest bardzo ważne. Dlatego w Turcji mogłem z marszu wejść do zespołu, nie tracić czasu na zajmowanie sie innymi sprawami. Kiedy uporałem się z dolegliwościami zdrowotnymi, po prostu odżyłem i czuję się swobodnie.
- Już po mistrzostwach Europy w 2016 roku miałeś grać w Turcji, w Besiktasie Stambuł. Plotkowano, że transfer zablokowała wtedy żona. To prawda?
- Nie, żona długo nawet nie wiedziała o propozycji ze Stambułu, bo to był 30 sierpnia, a ja byłem na zgrupowaniu reprezentacji. To kluby nie dogadały się na ostatniej prostej przed finalizacją umowy. Inna sprawa, że wtedy oboje bardziej myśleliśmy o wyjeździe do którejś z lig zachodnich, wiec pewnie dlatego była taka reakcja z jej strony.
- W tym okienku transferowym miałeś propozycje z czterech klubów z ligi tureckiej. Wybrałeś ofertę najbiedniejszego z nich. Dlaczego?
- Po pierwsze, chciałem od razu grać, a tu mogłem liczyć na duże szanse. Po drugie, Ankara to duże fajne miasto w europejskim stylu. Było dla mnie też ważne żeby oprócz grania w piłkę też swobodnie funkcjonować. Przy okazji gdy żona z synem mnie odwiedzą, będą mogli się czuć tutaj komfortowo. Rodzina na razie została w Warszawie. Synek tam chodzi do przedszkola. Potem zdecydujemy, czy dołączą do mnie na dłużej.
- Dlaczego od mundialu w Rosji prawie wcale nie grałeś w Legii? Kontuzja to wersja oficjalna. To prawda, że nie było ci po drodze z trenerem Sa Pinto?
- Wiadomo, miał swoje zdanie, ale ja nie miałem z nim żadnego problemu. Kiedy się żegnaliśmy, życzył mi powodzenia i zapewnił, że gdyby w Turcji coś nie wypaliło, to drzwi w Legii pozostaną dla mnie otwarte. Nigdy nie miałem konfliktu z żadnym trenerem. Jestem spokojnym człowiekiem. Przez to czasami może więcej tracę, niż zyskuję, ale taki już mam charakter i to się nie zmieni.
- Zatem dlaczego nie było cię w składzie mistrzów Polski?
- Źle zacząłem w meczu z Cracovia, a później doznałem kontuzji w meczu z Piastem w Pucharze Polski. Po trzech tygodniach wróciłem do zajęć z drużyną, ale mogłem trenować jedynie na 50-70 procent, bo uraz nie był wyleczony. To zbiegło się z początkiem pracy trenera Sa Pinto w Legii. Drużyna zaczęła wygrywać, grała coraz lepiej i szkoleniowiec nie miał podstaw do rotacji w składzie.
- Jakie są relacje pomiędzy zawodnikami a Ricardo Sa Pinto? Trener Legii to dyktator, czy też - jak on mówi - traktuje drużynę jak rodzinę?
- Sa Pinto lubi, kiedy wszystko jest zorganizowane, dopięte na ostatni guzik. Jednym się to podoba, innym mniej. Mnie to nie przeszkadzało. Piłkarz powinien wykonywać polecenia trenera. A na końcu i tak wszystko zweryfikuje wynik.
- Po Euro 2016 obwołano cię bohaterem narodowym, zaś w reprezentacji Jerzego Brzęczka jeszcze nie grałeś. Konsultowałeś z selekcjonerem decyzje o wyjeździe do Ankaragucu?
- Nie. Skupiłem się na tym, żeby wrócić do regularnej gry. To oczywiste, że kiedy miałem problemy ze zdrowiem i nie gralem, to nie mogłem liczyć na powołanie. Chcę po prostu cieszyć się z gry w piłkę.