- Jestem "przeszczęśliwy", że "Wasylowi" się udało - mówi nam Silvio Proto. - Przeszedł przez piekło. Wiem coś o tym, bo sam miałem kiedyś ciężki uraz. Zerwałem więzadła w kolanie i kostce. W sumie moja przerwa w grze trwała aż 11 miesięcy. Bardzo współczułem "Wasylowi", a teraz się cieszę, bo ten powrót ma ogromne znaczenie dla Anderlechtu. Dla waszej drużyny narodowej również.
- Tak szczerze, wierzył pan, że "Wasyl" się pozbiera?
- Gdyby taka kontuzja przytrafiła się dziesięciu innym piłkarzom Anderlechtu, to ośmiu by się poddało i zakończyło karierę. Ale nie "Wasyl". To prawdziwy twardziel. Dlatego pomyślałem: jeśli ktoś może się podnieść po czymś takim, to właśnie on.
- Dyrektor Anderlechtu Herman Van Holsbeeck mówi żartobliwie, że "Wasylowi" trzeba wystawić pomnik przed stadionem, żeby nagrodzić go za niesamowitą ambicję w walce o powrót do gry. - Pomógłby pan zbudować taki pomnik?
- Jako że jestem dobrym architektem, to pomógłbym z wielką chęcią (śmiech).
- To prawda, że przed niedzielnym meczem powiedział pan "Wasylowi", że jak wygracie, to musi postawić szampana?
- Tak. To był jego pierwszy mecz w podstawowym składzie od wyleczenia kontuzji. Zależało nam, żeby uczcić to wygraną, właśnie dla "Wasyla".
- Co dla pana, jako bramkarza, oznacza obecność Wasilewskiego w obronie?
- Lubię z nim grać, bo przepadam za piłkarzami, którzy zawsze dają z siebie 100 procent. A każdy wie, że "Wasyl" ma właśnie taki styl.
- Kibice Anderlechtu ani na moment nie zapomnieli o Wasilewskim, na każdym meczu skandowali jego nazwisko. A jak wy, piłkarze, staraliście się mu pomóc?
- Kiedy ja byłem kontuzjowany, wolałem to raczej przeżywać w samotności, stroniłem od ludzi. Dlatego gdy nieszczęście dopadło "Wasyla", starałem mu się nie narzucać. Wysłałem po prostu SMS-a, że jestem z nim, żeby się trzymał. Wiadomo było, że przez to wszystko musi przejść sam. I teraz czapki z głów przed nim za to, że przeszedł...