„Super Express”: - W środowisku piłkarskim trwa dziś dyskusja o obsadzie stanowiska selekcjonera. Czesław Michniewicz – pana zdaniem – powinien dalej pracować z kadrą?
Zdzisław Kręcina: - Lubię Czesia Michniewicza, ale to nie oznacza, że mam łagodnie ocenić to wszystko, co się w ostatnim czasie zdarzyło. Sytuacja związana z premią od premiera to dla mnie typowy brak lojalności wobec przełożonych. Porównałbym ją do sytuacji, w której za plecami właściciela firmy jego pracownik próbuje „kręcić lody”. Dziwię się, że wciąż prowadzone są z nim jakieś rozmowy, bo zachował się przecież tak, jakby sam był właścicielem reprezentacji Polski. Zresztą takich zachowań było więcej.
- Przykłady?
- Przez lata w PZPN obowiązywały konkretne zasady: selekcjoner – na przykład Antoni Piechniczek - zapraszany był na posiedzenie prezydium zarządu związku. Tam proponował skład kadry, i to stamtąd wychodził oficjalny komunikat: „Polski Związek Piłki Nożnej na wniosek selekcjonera powołuje na najbliższe spotkanie następujących zawodników”. Klarowny przekaz! Formalnie żadne powołanie nie mogło wtedy wyjść bez podpisu selekcjonera oraz sekretarza generalnego PZPN. Potem zwyczaje się niestety zmieniły. Trener dzwoni do jednego czy drugiego dziennikarza: „Powołamy tego czy tamtego, możesz napisać”. To niepoważne.
- Za pańskich czasów w roli sekretarza generalnego PZPN przełamane zostało pewne tabu: to wasza ekipa – jako pierwsza po kilkudziesięcioletniej przerwie – sięgnęła po cudzoziemca w roli selekcjonera. Czym się wtedy kierowaliście?
- Prezes Michał Listkiewicz uznał, że warto spróbować kogoś niezależnego, który chłodnym okiem spojrzy na naszą futbolową rzeczywistość. Sprawdziło się to przy okazji pierwszej kadencji Leo Beenhakkera: awansował z drużyną do finałów EURO 2008, osiągając ten sukces na zasadzie – powiedziałbym - „spontanicznej mobilizacji” chłopaków; być może bardziej psychologicznie niż merytorycznie. Po mistrzostwach jednak zeszło z niego powietrze, pojawiło się kilka błędów i... wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
- Zagraniczny trener zapewne kosztować będzie znacznie więcej, niż rodzimy. Warto wykładać miliony na obcokrajowca?
- Moim zdaniem - nie warto. Nawet najwybitniejszy trener nie daje gwarancji sukcesu. Tak, selekcjoner powinien mieć doświadczenie, tak jak miał je Beenhakker. Ale to nie jest prosta zależność: im droższy trener, tym większa pewność zwycięstw.
Zdzisław Kręcina stawia na Papszuna
- Spośród krajowych trenerów wielu zwolenników ma kandydatura Marka Papszuna. Co pan na to?
- Nie znam osobiście trenera Papszuna. Patrzę jedynie na to, co robi w polskiej lidze i widzę, że to poukładany szkoleniowiec i człowiek; tym bardziej, że przecież jego pierwszy zawód to nauczyciel, historyk. A ja mam wielkie przekonanie do ludzi z taką otwartą głową.
- Otwarta głowa to pewnie wielki atut. Ale może – w kontekście Roberta Lewandowskiego i jego pozycji w polskiej piłce – trzeba nam jednak selekcjonera, który byłby dla „Lewego” autorytetem? Którego nie można by podsumować na przykład ośmiosekundowym milczeniem przed kamerami...
- Myślę, że Marek Papszun to człowiek, który byłby w stanie powiedzieć mu: „Łaski nam nie robisz. Nie chcesz się podporządkować założeniom, to ja ci bardzo dziękuję”. Nie może być tak, że nowy selekcjoner – ktokolwiek nim będzie – zacznie działać pod Roberta. Podejście powinno być bezkompromisowe, bo wszyscy doskonale widzieli, jaka jest rola Roberta na wielkich turniejach...
Zdzisław Kręcina mówi o zmianie warty
- Ale wciąż trudno sobie wyobrazić polską reprezentację bez „Lewego”...
- Ja mam nadzieję, że jeśli Robert Lewandowski, nasz znakomity piłkarz, nie będzie zasługiwać na powołanie, to trener Papszun – lub ktokolwiek inny, kto będzie akurat selekcjonerem – po prostu go nie powoła. Bo myślę, że jest czas, by zastanowić się nad tym, czy nie przyszła pora na zmianę warty. Czy mając w perspektywie mistrzostwa Europy za półtora roku, warto opierać jeszcze drużynę na niektórych – owszem, zasłużonych i doświadczonych, ale jednak już trzydziestokilkuletnich – zawodnikach? A może warto zaryzykować i zacząć budować nową reprezentację na finały EURO 2024?
Zaskakujący pomysł Kręciny. Chodzi o reprezentację – a nawet... dwie
- Doświadczenie obecnych reprezentantów w eliminacjach do tego turnieju wciąż będzie cenne, nie sądzi pan?
- Patrząc z perspektywy ostatnich 20 lat i wielkich turniejów, w których mieliśmy okazję grać, mam spostrzeżenie, które mistrzostwa w Katarze też potwierdziły: Polska powinna mieć... dwie reprezentacje. Jedną, która wywalczy awans, a potem drugą – mocno zmienioną personalnie, która pojedzie na finały i będzie walczyć jak lew. Nie mówię, że trzeba wymieniać 20-22 zawodników. Ale przynajmniej połowa kadry na turniej finałowy powinna pochodzić z nowego naboru.
- Lekko karkołomny to pomysł! Chce pan powiedzieć, że po eliminacjach wielu zawodników osiada na laurach?
- Nieodmiennie przy okazji mistrzowskich turniejów odnoszę wrażenie, że w reprezentacji już przed wyjazdem jest konkretne nastawienie: „Zrobiliśmy już swoje, awansując do finałów”. Wprowadzenie „świeżej krwi” do takiej grupy już zadowolonych z siebie piłkarzy być może sprawiłoby, że w kadrze wzrósłby poziom zaangażowania mentalnego, wolicjonalnego.