- Odpocząłeś już po tym morderczym chodzie?
Dawid Tomala: - Fizycznie nawet nie jestem bardzo zmęczony. Za to jestem strasznie obolały, czego wcześniej nie doświadczyłem. Cały czas kuleję, boli, ale przede wszystkim jestem szczęśliwy. Mam to, na co pracowałem całe życie.
- Mało kto wierzył, że możesz tu powalczyć o medal, a jesteś mistrzem olimpijskim. Ty też sam siebie zaskoczyłeś?
- Oczywiście, że jestem zaskoczony i to bardzo! Moja wiara w ten sukces była duża, ale z drugiej strony byłem świadomy, jak mocna jest konkurencja i gdzie w tej stawce się znajduję, jeżeli chodzi o rekordy życiowe. W końcu to była dopiero moja druga ukończona pięćdziesiątka w życiu i trzeci start w ogóle. Więc kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale też inni zawodnicy nie wiedzieli, czego się spodziewać po mnie, co zadziałało na moją korzyść. Wykorzystałem to i mam teraz tę złotą blaszkę. Podobno w pewnym momencie szedłem tempem na rekord świata. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak szybko szedłem. W pewnym momencie mój zegarek pokazał mi, że została mi godzina pracy, a ja sobie pomyślałem, że to jakiś błąd, bo przecież pewnie jeszcze ze dwie te godziny. Potem ten zegarek mi zresztą padł na trasie i może dobrze się stało.
- Były obawy, że tego tempa w końcówce organizm nie wytrzyma?
- Kryzysu się nie obawiałem, ale na ostatnich kilometrach on w końcu przyszedł. Było mi naprawdę trudno i szedłem już siłą umysłu i serducha. Cały czas przyjmowałem płyny oraz żele, które miały mi dostarczać energii i pod koniec czułem już, że organizm nie chce już tych cukrów przyjmować i musiałem go w siebie wpychać. Tej energii w końcu brakło, ale na szczęście wypracowałem sobie wcześniej przewagę.
- 50 km wycofano z programu igrzysk i mistrzowskich imprez. Zastąpi je 35 km. Żałujesz, że tak się stało?
- Jest mi żal, bo nie spróbuję już tego nigdy i nie dowiem się, czy byłbym utrzymać ten poziom. Ale zamiast 50 km będzie teraz 35 km i to będzie kolejne wyzwanie. Pochodzę sobie szybciej i krócej, może dzięki temu nie zdążę się znudzić na trasie. W sumie to niesamowite, że będę już zawsze ostatnim mistrzem Polski i ostatnim mistrzem olimpijskim na tym dystansie. Nikt mi tych tytułów nie odbierze.
- To olimpijskie złoto zapewni ci finansową stabilizację? Przez brak pieniędzy musiałeś nawet przerwać karierę...
- Tak było. Kilka lat temu po sezonie, w którym zostałem mistrzem Polski, przerwałem karierę, bo nie miałem pieniędzy na życie. Przez pół roku nie trenowałem kompletnie nic. Pracowałem na budowie i w szkole jako nauczyciel WF-u, w fitness clubie jako masażysta i trener przygotowania motorycznego. Nie wspominam tego źle, bo to było cenne doświadczenie, a do tego ten czas dał mi motywację, żeby jeszcze bardziej walczyć o ten sukces. Wiem ile mnie kosztowało, żeby być w tym miejscu, gdzie jestem. Potem pomyślałem sobie, że może jeszcze warto spróbować i myślę, że ta przerwa dała mi świeżą głowę. Nie poddałem się i dzisiaj jestem mistrzem. Teraz będę miał komfort, którego całe życie nie miałem, musiałem walczyć na każdym kroku i było to bardzo męczące. Kiedy jechałem tutaj na igrzyska, to było to dla mnie takie postawienie wszystkiego na jedną kartę. Zastanawiałem się, czy jeżeli tutaj nie wyjdzie, to nie będzie już koniec. Na szczęście zamiast końca jest początek czegoś nowego. To są moje drugie igrzyska. Pierwsze były w Londynie, ale dopiero teraz jestem pierwszy raz na Stadionie Olimpijskim i od razu odbieram złoto, więc pomyślałem sobie, że ciekawe co przyniesie przyszłość. W sobotę wracam do Polski.
- I co dalej?
- Jak to co? Biba! (śmiech). Teraz mam w głowie tylko to, że chcę wreszcie odpocząć, bo kosztowało mnie to wszystko bardzo dużo zdrowia. Chcę się pospotykać ze znajomymi i wiem, że będzie pewnie jakaś masakra jak wrócę.
- A do sklepu oddalonego o więcej niż kilometr będziesz teraz chodził, czy jeździł autem?
- Kurczę, nie wiem... Będę chodził do sklepu, który jest bliżej.
- W Sapporo, gdzie zdobyłeś złoto, wielką sensację sprawił też przed laty Wojciech Fortuna. Wiesz, że wygrałeś tam w dniu jego urodzin?
- Tak?! To już w ogóle kozacko! Ale jaja! Z okna w pokoju, gdzie tam mieszkałem, widziałem skocznię narciarską. Codziennie jak się budziłem, sobie na nią patrzyłem. Niestety przez pandemię nie mogliśmy wyjść z hotelu. Poza treningami byliśmy tak zamknięci w czterech ścianach. Ale może to i dobrze, bo jeszcze ruszyłbym w miasto i kto wie, jakby to się skończyło (śmiech).
Tokio, Michał Chojecki