Agnieszka Skrzypulec i Jolanta Ogar-Hill znakomicie radziły sobie od początku olimpijskich regat, ale przedostatni dzień zmagań był dla nich nieudany. W wyścigu medalowym broniły miejsca na podium i równocześnie goniły Francuzki. - Przystępowaliśmy do tego ostatniego wyścigu z chłodnymi głowami - powiedziała Skrzypulec. - Wiedziałyśmy, że nasza prędkość w taki warunkach jest dobra i chciałyśmy wydusić jak najwięcej z tego wyścigu. Walczyłyśmy do ostatnich metrów i jestem bardzo dumna z siebie i z Joli, że zachowałyśmy zimną krew. Wykorzystałyśmy każdą falę na ostatnim kursie z wiatrem i udało nam się jeszcze ten srebrny medal wyrwać. Mamy srebro, ale smakuje jak złoto - dodała.
Emocje na mecie się nie skończyły. Francuzki złożyły protest, próbując przy zielonym stoliku, odebrać Polkom srebro. Przekonywały, że Brytyjki na ostatniej boi specjalnie zwolniły, dając się wyprzedzić Polkom (nie miały już szans na medal). Gdyby protest został przyjęty, Francja awansowałaby o jedno miejsce i miałaby srebro, a Polki brąz. - Byłyśmy tym zaskoczone, bo to jest niecodzienna sytuacja. Było trochę stresu, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło i medale zostały rozdane na wodzie a nie w pokoju jury - komentowała Ogar.
Historia tego żeglarskiego duetu jest niezwykła. W Londynie (2012) walczyły o medal razem, a w Rio (2016) przeciwko sobie, bo Jolanta Ogar przyjęła ofertę Austrii i żeglowała w jej barwach (ma podwójne obywatelstwo). Teraz panie popłynęły znów wspólnie w polskich barwach. - Historia zatoczyła piękne koło. Wiedziałyśmy, że to możliwe, kiedy znowu się spotkałyśmy jako bardziej dojrzale i skupione na celu. Lepiej być nie mogło - cieszyła się Ogar-Hill.
Tokio, Michał Chojecki