- Jak ważny dla ciebie jest ten medal w porównaniu z innymi trofeami?
Iga Świątek: Ten medal wiele dla mnie znaczy, ale myślę, że łatwiej będzie mi odpowiedzieć na to pytanie za kilka tygodni, bo wciąż jeszcze są we mnie emocje z wczoraj, ale jestem mega dumna z siebie, że dzisiaj wyszłam na kort i zdobyłam ten brązowy medal. Presja i napięcie, które towarzyszyły mi przez cały tydzień, sprawiają, że to naprawdę coś wyjątkowego, że mogłam rywalizować i wygrać. Szczerze mówiąc, nigdy czegoś takiego nie czułam. To spełnienie marzeń i jestem z siebie dumna, że po wczorajszej porażce mogłam po prostu cieszyć się grą w tenisa, ponieważ to co się wydarzyło, było prawdopodobnie jednym z najtrudniejszych doświadczeń w mojej karierze. Podczas zawodów nie zdawałem sobie sprawy, że jest tego wszystkiego aż tak dużo. Czułam się zestresowana i w pewnym sensie zaakceptowałam, że tak właśnie będzie. Byłam w Tokio i zobaczyłam, jakie to jest trudne i jak bardzo ten turniej różni się od innych. Jest świetny i to wspaniałe wydarzenie, ale tak naprawdę bycie w środku tego szaleństwa i radzenie sobie z presją nie daje ci czasu, żeby cieszyć się z tego wszystkiego. Oglądałam Carlosa Alcaraza i widziałam, że cieszy się jakby każdą minutą tutaj. Jest świetnym przykładem, jak sobie z tym wszystkim dobrze radzić.
- Skąd wzięła się aż tak duża presja i napięcie?
- Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie gram dla siebie. Że gram dla wszystkich, dla drużyny, dla każdego, kto wierzy, że zdobędę medal. Starałem się to przepracować, ale nie byłam do końca świadoma, jak głęboko to we mnie siedzi i jak duży jest ten bagaż. Czułam, że nie poruszam się tutaj naprawdę naturalnie, w taki sposób, do którego jestem przyzwyczajona, szczególnie na kortach ziemnych. Dlatego jestem zadowolona, że dałam radę, wywalczyłam brązowy medal i nie pękłam wcześniej w turnieju, bo szczerze mówiąc, to nie było takie oczywiste. Grając w tourze wiedziałam, że zawsze będzie za chwilę kolejna szansa, a tu jest jedna na cztery lata. To zostaje z tyłu głowy.
- Zwykle po porażce masz co najmniej kilka dni, żeby trochę odpocząć i ochłonąć. Jak udało ci się podnieść w tak krótkim czasie?
- Nie wiem. Po jednej z porażek w Australii płakałem przez jakieś trzy dni. Myślę, że gdybym dzisiaj nie grała i nie wygrała, płakałabym przez tydzień (śmiech). Wczoraj pewnie płakałam przez jakieś sześć godzin. Na pewno pomogła mi rozmowa z moim psychologiem, z Darią, z którą zwykle rozmawiamy o trudnych momentach. Zdałam sobie sprawę, że chociaż znamy się od tylu lat i pracowałyśmy całkiem wydajnie, nadal miałam myśli, które trzymałam w sobie. Dlatego doszłam do wniosku, że wciąż mogę się dowiedzieć wiele o sobie i o tenisie. I że dosłownie wzięłam na swoje barki za dużo bagażu.
- Komu dedykujesz ten medal?
- Zdecydowanie mojemu tacie. To raczej jest taka oczywista odpowiedź, bo właśnie w kontekście igrzysk zawsze właściwie mówię o nim. Generalnie wszystko mogłabym mu zadedykować, bo gdyby nie on, nie grałabym w tenisa i gdyby nie on, już chyba za sto razy bym się poddała i nie byłabym tutaj, więc po prostu wsparcie najbliższych w tych najtrudniejszych momentach było najważniejsze. Dostałam je od taty i od mojego zespołu, również od wszystkich ludzi w internecie. Wsparcie było ogromne i bardzo je doceniam.
- Myślami jesteś jeszcze tutaj, ale kibiców bardzo interesują twoje dalsze plany startowe. Czy planujesz występ w Toronto, w Cincinnati, czy zobaczymy cię na korcie dopiero w US Open?
- Dosłownie dzisiaj będziemy to omawiać. Wiadomo, że nie było jeszcze czasu do końca tego zrobić. Prawdopodobnie, patrząc na to jak ten turniej wyglądał, powinnam dostać tutaj kilka dni wolnego, żeby nacieszyć się igrzyskami. Ale żadnej decyzji jeszcze nie podjęliśmy.
- Jak jutro będziesz odbierać ten medal, czy obejrzysz też mecz o złoto, czy jednak będzie to dla ciebie za trudne, skoro tak bardzo chciałaś w nim zagrać?
- Szczerze mówiąc, jakbym miała wybrać, to wolałabym obejrzeć polskich sportowców w innych dyscyplinach. Na pewno to będzie interesujący mecz, ale spróbuję tutaj skorzystać z innych atrakcji (Iga ma być na meczu siatkarzy, o czym informował PKOl, red.).
- To były twoje drugie igrzyska. Jak bardzo były inne od tych w Tokio?
- Na pewno logistycznie bardzo się różniły, ponieważ wszystko tutaj próbowaliśmy zorganizować tak, żeby było podobnie jak na Rolandzie Garrosie, czyli korzystając z miejsc, które znam i w których dobrze się czuję. I to na pewno dało dużo pozytywów. Ogólnie, wydaje mi się też, że po prostu jestem teraz na innym poziomie sportowym. Na igrzyskach w Tokio nie za bardzo nastawiałam się na to, że mogę cokolwiek zrobić. Tutaj te oczekiwania były i z zewnątrz, i również z mojej strony, większe, więc presji też było więcej. Tamte igrzyska w pewnym sensie mogłam potraktować jako lekcję. Tutaj to wszystko zrobiło się o wiele bardziej złożone przez to, co teoretycznie powinnam osiągnąć. Patrząc na to ile miałam do dźwigania, powiedziałabym, że były bardziej wymagające, ale wynik jest lepszy. I jestem naprawdę z niego dumna.
- Wspomniałaś o słowach wsparcia i licznych wiadomościach, które dostałaś od kibiców. Która była szczególnie dla ciebie ważna?
- Na pewno wiadomości od wszystkich sportowców, którzy byli w podobnej sytuacji co ja albo byli na igrzyskach, niezależnie od tego, czy osiągali sukces czy nie. Pisałam trochę z Lindsay Vonn i Agnieszką Radwańską, bo były to wiadomości od osób, które wiedziały, z czym się mierzę i o czym mówią. Dostałam też wiadomości od znajomych, którzy z uwagi na to, że gram tyle meczów, po zwycięstwach ich nie piszą. Też bardzo dużo było wiadomości od najbliższych. Wszystko to złożyło się na to, że byłam w stanie zebrać się na dzisiejszy mecz.
Notował w Paryżu Michał Chojecki