Der Klopsiker
Miał być piłkarski hit. Dwóch ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów: Bayern i Borussia walczyły o ligowe punkty. Spodziewano się ciekawego i emocjonującego pojedynku, ale goście z Dortmundu rozczarowali. Zupełnie nie podjęli rękawicy. Bayern zdominował mecz od samego początku i o emocjach nie mogło być mowy. Szybko strzelił dwie bramki i nawet gol kontaktowy BVB nie wybił z uderzenia gospodarzy. Dołożyli kolejne dwa trafienia i wygrali całe spotkanie 4:1. Na sześć kolejek przed końcem sezonu Bayern ma 10 punktów przewagi nad wiceliderem z Lipska. Borussia zaś traci osiem oczek do rewelacyjnego beniaminka i wicemistrzostwo Niemiec oddala się niebezpiecznie.
Stara śpiewka
Zawiedziony postawą swojej drużyny był dyrektor sportowy Borussii Hans-Joachim Watzke. Jednak zamiast skrytykować swoich piłkarzy rozpoczął znowu dyskusję o finansach w Bundeslidze. Narzekał, że Bayern może sobie pozwolić co roku na zakup większej liczby piłkarzy i tak dalej i tak dalej. Watzke już nie raz, nie dwa wylewał swoje żale, że pracuje w klubie o wiele uboższym od tego bawarskiego. Na pewno ma wiele racji, ale przecież piłka nożna pokazała wielokrotnie, że pieniądze nie są gwarantem sukcesu na boisku. Także polecamy poważną rozmowę z zawodnikami Borussii, a nie tłumaczenie słabego występu mniejszym budżetem. Aha, na koniec Watzke zdążył się jeszcze odgryźć, że jego najlepszy piłkarz, Pierre-Emerick Aubameyang, na pewno nie odejdzie do Bayernu. Borussia jest gotowa sprzedać go do każdego klubu oprócz mistrzów Niemiec. Skomentuję to tak: Thorsten Frings, Mario Goetze, Robert Lewandowski. Nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz, drogi Hansie!
Plusy dodatnie i plusy ujemne
I dobry i niedobry miał wydźwięk mecz Bayern-Borussia dla Roberta Lewandowskiego. Polak strzelił efektownego gola z rzutu wolnego, a później wywalczył rzut karny, którego sam zamienił na bramkę. Można by rzec, że to występ-marzenie, ale właśnie przy faulu bramkarza BVB Robert Lewandowski nieszczęśliwie upadł na murawę i uszkodził swój bark. Zdążył jeszcze egzekwować jedenastkę, lecz cztery minuty później konieczna była zmiana. Ten uraz postawił znak zapytania nad występem „Lewego” w meczu Ligi Mistrzów z Realem Madryt.
Całuśny Carlo
Może i Carlo Ancelotti jest wybitnym trenerem, ale czytać w myślach zupełnie nie potrafi. Z takim doświadczeniem powinno się wymagać więcej od zasłużonego Włocha. Kilka tygodni temu ściągnął z boiska Arjena Robbena, kiedy Holender miał ochotę jeszcze spędzić trochę czasu na boisku. Wtedy śmiał się ze swojego kolegi Franck Ribery. Sprawdziło się powiedzenie, że dziadek się śmiał i tak samo miał. W meczu z BVB Ribery rozgrywał świetne spotkania, a mimo to Carlo Ancelotti postanowił zdjąć go z murawy. Pewnie chciał, by Francuz odpoczął przed starciem z „Królewskimi”. Ribery nie zrozumiał jednak tej decyzji i okazał swoje niezadowolenie przy ławce rezerwowych. Carlo Ancelotti znalazł sposób, by udobruchać piłkarza. Obdarzył go siarczystym pocałunkiem. Poskutkowało. Jak ręką odjął. Śmiem twierdzić, że takie rzeczy widziano tylko w baśniach.
Czar prysł
We wtorek Hoffenheim zadziwiło cały piłkarski świat. „Wieśniacy” wygrali z Bayernem 1:0 i był to najniższy wymiar kary jaki wymierzyli swoim rywalom. Niedługo jednak trwał urok, który rzucili na Bundesligę. W sobotę drużyna pojechała na północ Niemiec, by rozegrać mecz ligowy z Hamburgerem SV. Pogromcy Bayernu znaleźli swoich oprawców. HSV zwyciężyło 2:1 i udowodniło, że potrzeba jeszcze sporo czasu, by Hoffenheim zaliczyć do grona niemieckich potentatów.
Aj, @lewy_official nie trafił! Poprzeczka uratowała drużynę Hoffenheim! pic.twitter.com/1N8qVf3Cnf
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) April 4, 2017