„Super Express”: - Jak pan dziś patrzy na Raków, to widzi pan zespół zdolny awansować do fazy grupowej europejskich pucharów?
Jerzy Brzęczek: - Tak. Startując w kwalifikacjach Ligi Mistrzów, nawet w przypadku niepowodzenia w tych rozgrywkach, dzięki systemowi „przesunięć” między pucharami realnym jawi się występ w fazie grupowej przynajmniej Ligi Konferencji. Warto jednak podchodzić do tego z wielką pokorą. Raków ma piękny okres, wyłącznie sukcesy w ostatnich sezonach. Natomiast wciąż nie wiemy, jaka będzie reakcja – również właściciela – w momencie, gdy coś się nie uda. A przecież do następnego sezonu klub będzie startował już z nowego poziomu: obrońcy tytułu, a więc i faworyta rozgrywek. I każdy będzie chciał „bić mistrza”.
- Kibice mają swoich ulubieńców i faworytów: Ivi Lopez, Vladan Kovacević. A pan, spoglądając trenerskim, a nie kibicowskim okiem, widzi w Rakowie zawodnika, bez którego nie sposób sobie wyobrazić drużyny?
- Ta dwójka na pewno wybija się ponad przeciętność: w Rakowie, ale i w całej lidze. I jest też wielką wartością marketingową. Ale z mojego punktu równie cennym zawodnikiem jest Fran Tudor. Nie schodzi poniżej pewnego poziomu, jest wszechstronny. Czasem ustawiany w trójce środkowych obrońców, może śmiało grać na wahadle. Widać, że to piłkarz z bardzo pozytywnym charakterem, a do tego bardzo skuteczny w swych działaniach, niezależnie od nałożonych na niego zadań. Generalnie natomiast Raków to po prostu dobrze funkcjonująca drużyna. To dlatego częstochowianie osiągnęli takie sukcesy.
- Czyli wyniki Rakowa to nie tylko „czarodziejska różdżka” Marka Papszuna, ale i zawodnicy, którzy potrafili się wpasować w grupę, czasem rezygnując z własnej indywidualności?
- Tak. Ale stworzył tę grupę Marek Papszun, umiejętnie dobierając piłkarzy do realizacji jego filozofii gry. Bezcenne było też wzajemne zaufanie na linii trener-właściciel. Obaj napisali piękną historię, ale – jak powiedziałem – teraz najważniejsza będzie reakcja w momencie pierwszych niepowodzeń.
- Ten moment niekoniecznie musi być odległy w czasie, skoro właśnie odchodzi jeden z najważniejszych twórców tej historii!
- Tu już możemy tylko „gdybać”, dyskutować. Boiskowe życie, mecze, wyniki będą tworzyć rzeczywistość: albo będzie się mówić o płynnym przejściu i kontynuacji sukcesów przez jego następcę, albo – w razie chwilowej słabości – będzie się podnosić wagę odejścia Marka Papszuna.
- Pana, jako byłego selekcjonera boli, że w podstawowej jedenastce mistrz Polski ma zazwyczaj raptem jednego kandydata do miana reprezentanta?
- To temat na dłuższą dyskusję. Wielu polskich zawodników wyjeżdża z kraju w bardzo młodym wieku. Klubom trudno się oprzeć sprzedaży piłkarza za parę milionów euro; czynnik ekonomiczny jest kluczowy. Koszty utrzymania klubu wciąż rosną, trzeba więc na to zdobywać środki. Oczywiście patrząc z mojej perspektywy, minusem Rakowa jest brak w kadrze szerszej grupy wychowanków, bo klub zawsze z nich słynął. Z drugiej strony – kwestia zwycięstw, wyników jest decydująca dla polityki personalnej. Stawianie na młodych Polaków jest godne pochwały, ale – po pierwsze – wymaga czasu, po drugie – nie gwarantuje osiągnięcia założonych celów. Owszem, jeden, drugi, trzeci zawodnik będzie na tym korzystać, ale nie zawsze trener i klub zostaną za to docenieni. Kibic patrzy na swój klub przez pryzmat wyników. Gdy zespół będzie wygrywać, nikt nie będzie myśleć o tym, że w składzie nie ma Polaka.
- Właściciel zadeklarował bardzo konkretną – ale ograniczoną – kwotę na letnie transfery. W jakiej formacji pan w pierwszej kolejności szukałby zmian, wzmocnień?
- W moim odczuciu latem w Częstochowie mocno się będą zastanawiać nad obsadą pozycji numer dziewięć. Gutkovskis, Piasecki i Musiolik to z pewnością interesujący piłkarze, a charakterystyka każdego z nich dobrze pasowała do sposobu gry Rakowa, prezentowanego pod okiem trenera Papszuna; do zadań nakładanych przez niego na środkowego napastnik. Ale można – albo wręcz trzeba – poddać analizie ich skuteczność, umiejętność wykorzystywania sytuacji. A trochę świeżej krwi zawsze – a zwłaszcza po takich sukcesach – w szatni się przyda. Choćby po to, by zwiększyć rywalizację i motywację do walki o kolejne zaszczyty.