Moniz chciałby wrócić
W Polsce rotacja wśród trenerów jest tak duża, że nasza lista może się okazać uniwersalna i aktualna na długo. Zresztą, nie chodzi tu tylko o Lecha i Legię, bo po trenerów zza granicy sięgają też inne nasze kluby. A teraz konkrety, kraj po kraju.
Od lat „fabryką trenerów” jest Holandia, więc zacznijmy od tego kraju. Kto jest akurat wolny, kto chciałby pracować w Polsce, kto mieściłby się w budżetach polskich klubów?
Z naszych informacji wynika, że do Polski chciałby wrócić Ricardo Moniz (55 lat), który kiedyś pracował w Lechii Gdańsk. Szło mu tam nieźle, ale jego pobyt był dość krótki (9 meczów, 4 zwycięstwa, 3 remisy, 2 porażki). O odejściu zadecydowały nie wyniki, a raczej kwestie poza sportowe. Teraz, z tego co słyszymy, Moniz znów chciałby pracować nad Wisłą. Kiedyś pomagał budować piłkarskie struktury Red Bulla, był też swego czasu w sztabie technicznym Tottenhamu, pracując z takimi piłkarzami jak Gareth Bale. Długie lata współpracował też indywidualnie z Robbie Van Persie. Ostatni jego klub to FC Trencin na Słowacji (12-5-8, 119 dni), wcześniej duński Randers (3-1-5, 109 dni),a jeszcze wcześniej FC Eindhoven (16-8-16), 322 dni). Moniz miał ostatnio kilka ofert (Malta, Cypr), ale odrzucił je, czekając na coś ciekawszego.
Innym Holendrem, który byłby w zasięgu jest Gertjan Verbeek (56 lat), również obecnie bez klubu. To trener z doświadczeniem głównie z ligi holenderskiej (między innymi Heerenveen, Feyenoord, Heracles, AZ Alkmaar) i niemieckiej (VfL Bochum, FC Nuernberg). Jako szkoleniowiec ostatnio pracował z Twente Enschede (21 meczów, średnia punktów 0,76, do marca 2018 roku).
Verbeek znany jest z tego, że dobrze potrafi przygotować zespół pod względem fizycznym, daje też na boisku piłkarzom dużo swobody. Kiedyś amatorsko uprawiał… boks.
Człowiek Beenhakkera i Advocaata czy pomocnik Van Bastena?
Z Holandii można wziąć jeszcze pod uwagę Mario Beena (56 lat), choć on największe doświadczenie ma w roli asystenta, za to wielkich szkoleniowców. W Feyenoordzie pomagał Bertowi Van Marwijkowi (176 meczów), Leo Beenhakkerowi (43 mecze, na zdjęciu), był też zaufanym asystentem Dicka Advocaata.
Samodzielnie prowadził między innymi NEC Nijmegen (123 mecze, średnia 1,45 pkt), Feyenoord (78 meczów, śr. 1,6 pkt) czy belgijski Genk (143 mecze, 1,6 pkt). Potem znów był asystentem w Fenerbahce Stambuł, a ostatnio, ale bardzo krótko, samodzielnie prowadził APOEL Nikozja. Jego przygoda z Cyprem skończyła się jednak ledwie po trzech meczach. W Holandii słyszymy, że dlatego, że właścicielem klubu jest człowiek bardzo nerwowy, a na Cyprze, że zadecydował zły start w europejskich pucharach. Tak czy inaczej, Been jest do wzięcia.
Gdy pytamy o jego charakterystykę, słyszymy, że to typowa holenderska szkoła, coś w stylu Leo Beenhakkera, czyli przede wszystkim „zarządzanie ludźmi” i wysoki poziom taktyczny.
Drążąc temat trenerów w Holandii, słyszymy jeszcze jedno nazwisko: John van’t Schip (56 lat). Podobnie jak Mario Been długo był asystentem. Najpierw jednak był trenerem młodzieży w słynnej szkółce Ajaksu Amsterdam. Potem pracował z Co Adrianse, Marco Van Bastenem (m.in w reprezentacji Holandii przez cztery lata), w jednym meczu prowadził Ajax jako tymczasowy trener. Lubi pracować poza Holandią, był na przykład szkoleniowcem meksykańskiego Chivas (23 mecze, 1,3 pkt). Długo pracował też w drużynie Melbourne Heart, po przejęciu jej przez koncern Red Bulla (dwa razy, w sumie 129 meczów, zrezygnował ze względów prywatnych).
Ostatnio pracował w ojczyźnie, w Zwolle (do grudnia 2018, 57 meczów, 1,33 pkt).
De Boeck, czyli przeciwieństwo Sa Pinto
Z Holandii przenieśmy się do Belgii, bo tam też są kandydaci, którym można bliżej się przyjrzeć.
Co ciekawe, kilka osób, zapytanych o ambitnego belgijskiego trenera, który podjąłby się pracy za granicą za kwotę nie przekraczającą 300 tysięcy euro, wymienia tego samego szkoleniowca. To Glen De Boeck (48 lat), który obecnie pracuje w Lokeren, ale ma odejść z klubu po zakończeniu tego sezonu. Jak mówią nasi belgijscy rozmówcy, ambitny, z jasną wizją jak ma grać jego zespół, dobrze potrafiący komunikować się z piłkarzami, odpowiednio przygotowany również pod względem taktycznym. Ostatni trener Legii też miał za sobą pracę w Belgii (Sa Pinto, Standard Liege), ale w Belgii zapewniają nas, że De Boeck ma zupełnie inny charakter – to spokojny człowiek, czyli przeciwieństwo Portugalczyka. Trenerską karierę De Boeck zaczynał jako asystent w Anderlechcie (ponad 3 lata), potem prowadził takie kluby jak Cercle Brugge (118 meczów, najdłuższa praca w karierze), Germinal Beerschot, holenderskie Venlo, Beveren, Mouscron, Kortrijk. Od stycznia pracuje z Lokeren, ale, jak wspomniano, ma odejść z tej drużyny wraz z końcem sezonu.
W Belgii na pewno do rozpatrzenia byłby też Hein Vanhaezebrouck (55 lat) , ale, jak słyszymy, ma większe ambicje i liczy na pracę w lepszej lidze niż polska. Ostanio pracował w Anderlechcie Bruksela, z którego został zwolniony w grudniu 2018 roku. Anderlecht prowadził od października 2017 roku, w sumie siedział na ławce w 62 meczach, uzyskując średnią 1,44 pkt. Wcześniej długo był szkoleniowcem Gent (168 spotkań, 1,73 pkt). Średnia długość jego pracy (dane tego typu za transfmermakt) to 2 lata.
W okolicach Brukseli i Liege słyszymy, że jeśli chodzi o ten rynek, warto też się przyjrzeć Niemcowi Berndowi Storckowi (56 lat), który pracuje z Excelsiorem Mouscron, ale ma odejść po zakończeniu tego sezonu (w tym momencie 28 meczów na ławce, 1,54 pkt). Wcześniej pracował z reprezentacją Węgier (25 meczów, 1,24 pkt).
Belgowie wskazują też jeszcze jedno nazwisko: Yannick Ferrera (38 l.), który zaczynał jako asystent Michela Preudhomme. Mimo młodego wieku jak na trenera, ma spore doświadczenie: trenował już Charleroi, St.Truiden, Standard Liege, KV Mechelen, a ostatnio Wasland-Beveren.
Postawił Broendby na nogi, czas na polski klub?
Od kilku dni pojawiają się informacje, że Legia myśli o ponownym „małżeństwie” z Henningiem Bergiem. Wprawdzie Norweg ma pracę w ojczyźnie (Stabaek), ale to wyzwanie niewspółmiernie mniejsze niż praca przy Łazienkowskiej. Skoro jednak jesteśmy w Skandynawii, to tu zostańmy, zwłaszcza, że na przykład Lech lubi eksplorować duński rynek. Na razie w kwestii piłkarzy, ale kto wie… Nasi duńscy informatorzy wskazują kilka nazwisk ciekawych szkoleniowców, którym warto się bliżej przyjrzeć.
Najgorętszym trenerskim „towarem” na duńskim rynku jest obecnie Kasper Hjulmand (46 lat). Kilka lat temu prowadził niemiecki FC Mainz (24 mecze), ale wybił się przede wszystkim jako szkoleniowiec Nordsjaelland (dwa pobyty, z przerwą na Mainz, w sumie 224 mecze na ławce tego zespołu). Wciąż pracuje w klubie, ale na innym stanowisku. Jest jednak przesądzone, że latem odchodzi. W Danii ma świetną opinię, zresztą nie tylko tam, a najlepszy dowód na to, że w jego przypadku plotkuje się o możliwości podjęcia pracy w Anderlechcie Bruksela lub Club Brugge.
Duńczycy zwracają naszą uwagę również na inne ciekawe nazwisko – to Niemiec Alexander Zorniger (51 lat). Obecnie jest wolny, bo 18 lutego został zwolniony z pracy w Broendby Kopenhaga. Zadecydowały słabe wyniki w tym sezonie, ale wcześniej Zorniger zbierał świetne recenzje w tym klubie. To on znów postawił Broendby na nogi. Zaczął pracę w tym klubie latem 2016 roku i w pierwszym sezonie zajął z nim drugie miejsce (najlepsze tego klubu od 2006 roku), poprowadził go w sumie w 122 meczach, notując średnio 1,91 pkt (70 zwycięstw, 23 remisy, 29 porażek). Ma na koncie Puchar Danii, rok temu Broendby przegrało mistrzostwo w ostatniej minucie. Wcześniej pracował w Red Bull Lipsk i VfB Stuttgart. Wydaje się, że jego naprawdę warto wziąć pod uwagę. O jego pracy na pewno co nieco mógłby powiedzieć gracz Broendby, Kamil Wilczek (na zdjęciu).
Oczywiście, Duńczycy przypominają, że bez pracy jest również Michael Laudrup, ale zaraz potem przekonują, że nie byłby zainteresowany pracą w polskiej Ekstraklasie. Od lata wolny będzie też trener reprezentacji Danii do lat 21, Niels Fredriksen, ale on zbyt wielkiego doświadczenia nie ma i nie wygląda na „gorącą” kandydaturę.
Szwedów (chyba) lepiej unikać
Z Danii tylko krok do Szwecji, która też „wydała” w przeszłości kilku znanych trenerów. A jak to teraz wygląda?
Jednym z najbardziej znanych szwedzkich trenerów, którzy nie pracują obecnie w zawodzie jest Hasse Backe (67 lat). Wielkie doświadczenie, prowadził wielką trójkę ze Sztokholmu (AIK, Djurgården, Hammarby). W Danii wygrywał mistrzostwo z Aalborgiem i FC Kopenhaga. Próbował swych sił w Grecji, ale szybko stracił pracę w Panathinaikosie. Wcześniej był asystentem Svena-Görana Erikssona w Manchesterze City i w Meksyku. Prowadził też samodzielnie Notts County, New York Red Bulls i reprezentację Finlandii. Obecnie pracuje jako ekspert telewizyjny. I… chyba na tym poprzestanie jednak, ponieważ patrząc na chronologię jego trenerskiej pracy wygląda na to, że najlepsze już za nim.
W Szwecji wolni są lub zaraz będą wolni tacy trenerzy jak Hakan Ericson (59 lat) (spore sukcesy ze szwedzką młodzieżówką, między innymi mistrzostwo Europy do lat 21 w 2015 roku, uczestnik IO w 2016 z tym zespołem, awans do finałów ME Polska 2017, ale praktycznie bez doświadczenia w klubach, dawno temu IFK Noerkepping) czy Mikael Stahre (44 lata), który ma spore doświadczenie z pracy za granicą, choć, co oczywiste, zaczynał od pracy w ojczyźnie, w wieku 34 lat wygrywając mistrzostwo z AIK (2009). Potem pracował między innymi w USA, Grecji i Chinach. Ostatnią jego pracą było amerykańskie San Jose Earthquakes (listopad 2017 – wrzesień 2018, 29 meczów, 0,69 pkt).
Reasumując Szwecję: tu chyba nie ma sensu szukać.
A może szkoła niemiecka?
Jeśli „fabryką trenerów” można nazwać Holandię, to pewnie to samo można napisać o Niemcach. Problem polega na tym, że kiedy mówimy w Niemczech o budżecie Lecha czy Legii (wspomniane do 300 tysięcy euro), to odpowiedź jest brutalnie szczera: „za takie pieniądze top coacha tu się nie znajdzie”. Jeśli nie first class, to czy warto sprawdzać niżej? Mimo wszystko pewnie tak, choć nazwiska kandydatów jakich usłyszeliśmy na kolana raczej nie rzucają. Pierwszy z nich to Christian Titz (48 l.), były szkoleniowiec HSV, gdzie pracował od marca do października 2018 roku (19 meczów, średnia 1,79 pkt). Titz ma opinię trenera, który potrafi prowadzić młodych piłkarzy i dobrze rozwija ich kariery.
Drugie nazwisko to Jens Keller (49 l.), ostatnio trener drugoligowego FC Ingolstadt (do 2 kwietnia tego roku, 12 meczów, średnia pkt 0,92). Wcześniej prowadził Union Berlin (54 mecze, 1,70 pkt) czy Schalke 04 (76 spotkań, 1,63 pkt). A jeśli chodzi o punkty, to ciekawą statystykę miał jako trener drużyny Schalke do lat 17 (w 2012 roku 13 meczów i 13 zwycięstw).
Niemcy zwracają naszą uwagę jeszcze na Alexandra Nouriego (40 lat), zaznaczając jednak, że ostatnia jego praca w Ingolstadt to kompletna porażka (wrzesień – listopad 2018, ledwie 8 meczów, średnia 0,33 pkt). Wcześniej o wiele lepiej radził sobie jednak w o wiele większym klubie, w Werderze Brema (październik 2016-październik 2017), prowadząc go w 40 spotkaniach (1,3 pkt).
Kosowski podsuwa ciekawe nazwisko
Polskie kluby w przeszłości wielokrotnie chętnie stawiały na szkoleniowców z Serbii i Chorwacji, choć różnie na tym wychodziły. Na pewno jednak warto zwrócić uwagę na Ivana Jovanovicia (57 lat), którego bardzo chwali choćby Kamil Kosowski (na zdjęciu). A „Kosa” miał w trakcie kariery do czynienia z wieloma szkoleniowcami, ma więc bogate rozeznanie. I na Twitterze pisze wprost: „Ivan Jovanović. Gwarant sukcesu. Kilku trenerów w życiu miałem i wiem co mówię”. Z Serbem Kosowski spotkał się na Cyprze, w APOEL-u Nikozja. I choć zaraz potem „Kosa” dodaje, że kibicuje Vuko, to naszym zdaniem Jovanoviciowi warto się przyjrzeć. W cypryjskim klubie pracował ponad 5 lat, notując średnio 2,03 punktu. Potem przez kilka lat był związany z Al-Nasr z Dubaju (w roli trenera, a przez pewien czas dyrektora technicznego), ale teraz jest wolny. Trenerską karierę zaczynał w Iraklisie Saloniki, który był jego ostatnim klubem w roli piłkarza.
A Chorwacja? Tam słyszymy na przykład: Miso Krsticević (61 lat). Wprawdzie obecnie pracuje tylko w drugiej lidze Iranu, ale po pierwsze, szybko dźwignął z ostatniej pozycji tamten zespół (Mes Rafsanjan), a po drugie ma duże doświadczenie w rozwijaniu młodych chorwackich talentów, które później zrobiły dużą karierę. W przeszłości pracował między innymi w Hajduku Split, czasem ze względu na styl pracy i twardość charakteru nazywany "chorwackim Diego Simeone".
W Chorwacji radzą też zwrócić uwagę na Samira Toplaka (48 lat), który od 2014 roku prowadzi Inter Zapresić (181 meczów, 1,31 pkt), ale jak mówią nasi chorwaccy rozmówcy na pewno zasługuje na szansę w większym klubie. Poza nim jeszcze Zoran Zekić (cztery lata w NK Osijek, 152 mecze, 1,63 pkt). Zekić pod koniec marca rozstał się z Osijekiem i w tym momencie jest wolny.
Hiszpania i Portugalia? Małe szanse na kogoś konkretnego
W poszukiwaniu ewentualnych kandydatów warto jeszcze na chwilę zajrzeć na południe, choć wnioski płynące z Portugalii i Hiszpanii nie są dla polskich klubów budujące. Jak słyszymy, za te pieniądze nikt z poważnych tamtejszych trenerów się nie skusi. W Hiszpanii wiadomo – trenerzy z Primera i Segunda poza zasięgiem, a ci co potrafią coś więcej w trzeciej lidze liczą albo na awans do Segunda ze swoimi zespołami, albo na lepsze propozycje wewnątrz Hiszpanii. Ok, zarówno w Portugalii jak i Hiszpanii jest wielu trenerów z III ligi, którzy podjęliby pracę w Polsce, ale ich nazwiska nic nikomu w Polsce nie powiedzą, a wydaje się, że ani Legia, ani Lech nie zaryzykują w tej sytuacji kogoś zupełnie (sobie) nieznanego.
W Portugalii zarekomendowano nam tak naprawdę jedno nazwisko: Tiago Fernandes (38 lat). Ostatnio krótko pracował w Chavez (grudzień – marzec), ale bez szału (1,33 punktu). Wcześniej króciutko był tymczasowym trenerem Sportingu Lizbona. To było w listopadzie 2018 roku, zanotował wtedy wygraną z Santa Clara (2:1), remis 0:0 w wyjazdowym meczu fazy grupowej Ligi Europy z Arsenalem i zwycięstwo nad Chaves 2:1. Od 2011 roku związany był ze Sportingiem, prowadząc młodsze roczniki w tym klubie.
Włochy? Tam też zapytaliśmy. Biorąc pod uwagę budżet, w zasięgu wydaje się jedno, w pewnym sensie znane nad Wisłą nazwisko. Nasi rozmówcy z Italii przypominają, że pracę chętnie podjąłby już Gianni de Biasi (63 lata), którego Zbigniew Boniek przymierzał kiedyś do pracy z reprezentacją Polski. Jakiś czas temu ludzie De Biasiego - z tego co słyszymy - próbowali zainteresować nim polskie kluby. Niewykluczone, że teraz temat wróci. Dla przypomnienia: De Biasi błysnął jako trener reprezentacji Albanii (ponad sześć lat na stanowisku, 2011-2017), którą wprowadził do finałów EURO 2016. Potem pracował w hiszpańskim Deportivo Alaves. We Włoszech słyszymy, że De Biasi chciałby zacżąć nową pracę jak najszybciej.
Drugi Włoch, być może wart rozpatrzenia, to Andrea Stramaccioni (43 lata), choć ostatnio bardzo kiepsko poszło mu w Sparcie Praga (23 mecze). Wcześniej pracował w Panathinaikosie (52 mecze), Udinese (41) i Interze Mediolan (65).
We Włoszech bez pracy są też między innymi Roberto Donadoni i Francesco Guidolin, ale raczej w stronę Polski nie spojrzą. Kilka innych nazwisk z kolei niemal na pewno nie wzbudziłoby zainteresowania w Polsce, więc nie ma sensu ich tu wymieniać.
W Grecji jedno ciekawe nazwisko
A pozostając na południu… Ostatnio polskie kluby zaczęły sięgać po greckich piłkarzy. Czy przyjdzie czas na szkoleniowca z Grecji? Z ciekawości zapytaliśmy o to w Grecji. Odpowiedź jest jedna: Marinos Ouzonidis (51 lat). W dotychczasowej karierze prowadził już dziewięć klubów (8 w Grecji, jeden na Cyprze). Ostatnio pracował w AEK Ateny, z którego odszedł w lutym tego roku (34 mecze, 1,79 pkt, wcześniej m.in. Panathinaikos, 74 mecze, 1,70 pkt). Uważany za jednego z najlepszych greckich szkoleniowców (z zastrzeżeniem, że ogólny poziom nie jest wysoki). Ouzounidis był niedawno przymierzany do kilku belgijskich klubów, ale przynajmniej na razie nic z tego nie wyszło. Uważany za dobrego taktyka, inteligentny, dobrze włada językiem angielskim, przyjacielski, lubiany przez piłkarzy i przede wszystkim jest chętny spróbowania sił za granicami Grecji. AEK doprowadził do fazy grupowej Ligi Mistrzów, gdzie walczył z Bayernem Monachium, Ajaksem i Benficą. Grecy przegrali wszystkie mecze, ale pogromów nie zaliczyli.
A może w końcu Vrba?
Na koniec wizyta u południowych sąsiadów, skąd też wiele razy nasze kluby sprowadzały trenerów. Jeśli chodzi o Czechy i ewentualne zakusy Legii czy Lecha to liczy się tylko jedno nazwisko – Pavel Vrba (56 lat), czyli człowiek, który świetnie radzi sobie w Viktorii Pilzno i jest regularnie wybierany najlepszym szkoleniowcem w Czechach. Nieraz jego nazwisko krążyło w kontekście polskich klubów, on też w kuluarach nie mówił nie, bo wydaje się, że chciałby udowodnić, że potrafi sobie poradzić również poza Czechami (w Rosji mu nie wyszło w Anży Machaczkała). Wprawdzie Vrba ma jeszce 1,5 letni kontrakt z Pilznem, ale nieoficjalnie można usłyszeć w Czechach, że może odejść stamtąd już latem. To nieoficjalne wieści, ale pewnie warto mieć rękę na pulsie. W tym momencie, a w Viktori nie pracuje po raz pierwszy, ma bilans 50 zwycięstw – 14 remisów – 18 porażek (średnia 2 punkty na mecz).
W kontekście Legii mówiło się też o Słowaku Adrianie Guli (43 lata), ale obecnie ma on umowę ze słowacką młodzieżówką, a ze względu na to, że Żilina (4 lata pracy, 197 meczów, śr 1,76 pkt) oddała go tam na określonych warunkach, jak słyszymy ta umowa nie byłaby łatwa do rozwiązania.
Zajrzeliśmy też na Ukrainę, ale odpowiedź była prosta: nie ma tam odpowiednich kandydatów. Ci, którzy coś potrafią, to mają pracę, a Myron Markiewicz, nieraz przymierzany do pracy w Polsce, od kilku lat pracuje w ukraińskiej federacji, wypadł z obiegu trenerskiego i jak mówią nasi rozmówcy raczej nie jest już w dobrej formie pod tym względem.
Tak czy inaczej, powyżej kilku trenerów, którzy mogliby być kandydatami gdyby tymczasowe rozwiązania (Vuković, Żuraw) rzeczywiście okazały się krótkoterminowymi.