„Super Express”: - W poniedziałek Fortuna zagra z Eintrachtem Frankfurt, ale wróćmy jeszcze do meczu z Schalke. Jak pan ocenia występ Dawida Kownackiego? Wiele niemieckich mediów wybrało go do najlepszej jedenastki kolejki...
Lutz Pfannenstiel: - Powiem tak: wybrano go jak najbardziej słusznie. W stu procentach na to zasłużył. To był po prostu świetny mecz w jego wykonaniu. I nie chodzi mi tylko o to, że strzelił dwa gole, choć to też jest oczywiście super. Pamiętajmy jednak, że Dawid nie grał w tym meczu na pozycji typowego napastnika. Dla mnie dużą wartością było to jak pracował w trakcie tego meczu. Dobrze współpracował z kolegami nie tylko w grze ofensywnej, ale udzielał się też w defensywie, zabezpieczając swój sektor.
- W Fortunie Kownacki jest już od kilku tygodni. Jak przebiega jego aklimatyzacja?
- Bez żadnego problemu. Już po kilku dniach był skumplowany z innymi piłkarzami. Myślę też, że duże znaczenie dla niego ma fakt, że w Fortunie gra Marcin Kamiński, którego przecież zna z polskiego klubu. Obecność rodaka wpływa na Dawida bardzo dobrze. Takie są moje obserwacje.
- Od piłkarza wiem, że mnóstwo nerwów kosztował go transfer do Fortuny, bo Sampdoria co chwila zmieniała warunki. A z pana perspektywy? To był łatwy czy trudny do przeprowadzenia transfer?
- Powiem tak: jeśli chodzi o rozmowy z piłkarzem i jego menedżerem, to łatwy. Bo wiedzieliśmy na czym stoimy. Dawid jasno określił, że chce u nas grać, dogadaliśmy się bez żadnego problemu. Natomiast co do Sampdorii... No, było dość trudno i to z kilku powodów. Między innymi dlatego, że w trakcie ostatniej fazy negocjacji kontuzji doznał inny gracz Sampdorii i sprawa znów znalazła się w zawieszeniu. Wszystko trwało w sumie kilka tygodni, rozmawialiśmy bardzo długo. Niech więc za moją odpowiedź posłużą fakty: transfer dopięliśmy ostatniego dnia okienka, na kilka godzin przed jego zamknięciem. To pokazuje, że łatwo nie było, ale powiem jeszcze raz: determinacja Kownackiego bardzo nam pomogła. Widząc jak jemu zależy, też działaliśmy na maksymalnych obrotach.
- Piłkarz jest do was wypożyczony do lata. Co będzie potem? To dla was "projekt krótkoterminowy" czy na lata?
- Zdecydowanie to drugie. My zawsze staramy się sięgać po graczy, których widzimy u siebie na dłużej, nie na chwilę. Tak samo jest z Dawidem. Mamy opcję wykupu, ale to wszystko będzie musiało wymagać rozmów na różnych szczeblach w odpowiednim czasie.
- A dlaczego sięgnęliście właśnie po Kownackiego?
- Bo ma wyjątkowy potencjał. Jest niezwykle wszechstronny. Silny, szybki, techniczny. Może grać jako wysunięty napastnik, w parze z innym, cofnięty i na obu skrzydłach. Pięć pozycji! To piłkarz na KAŻDĄ wielką ligę. Wcześniej pracowałem w skautingu Hoffenheim. Kownackiego obserwowałem od momentu, gdy skończył 16 lat. Można powiedzieć, że polowałem na niego od dawna. Obserwowałem go również po transferze do Sampdorii. Widziałem, że pierwszy sezon miał tam całkiem niezły, ale byłem też świadomy, że w tych rozgrywkach jego sytuacja wygląda dużo gorzej. A skoro była okazja, żeby go sprowadzić, to chętnie z niej skorzystałem.
- Ostatnie tygodnie są bardzo udane dla Fortuny. Gdyby wziąć pod uwagę 10 ostatnich meczów w Bundeslidze, to mielibyście drugie miejsce za Bayernem. Jak to wytłumaczyć? Wcześniej aż tak różowo nie było...
- Myślę, że zbieramy owoce naszej ciężkiej pracy. Zarówno z lata, gdy się przygotowywaliśmy do sezonu, jak i z okresu gdy wygrywaliśmy mniej. Moim zdaniem to kwestia w jakimś sensie nauki. My tej Bundesligi na początku dopiero się uczyliśmy, musieliśmy się do niej dostosować. I wiele wskazuje na to, że to nam się udało, choć wciąż niczego nie możemy być pewni.
- No właśnie o to chciałem zapytać: jaki jest wasz cel w tym sezonie? Utrzymanie praktycznie macie, do pucharów jednak daleko...
- Na ten sezon mamy jeden, jedyny cel: utrzymanie w lidze. Żaden inny. I choć ostatnio wszystko dobrze nam się układa, to nic się tu nie zmieniło: utrzymanie to nasz wielki cel.
- Rozmawiamy o Kownackim, ale przecież pana historia jest absolutnie wyjątkowa. Jest pan jedynym piłkarzem, który grał na wszystkich kontynentach. Stał pan w bramce klubów z Europy, Azji, Afryki, Australii i obu Ameryk. Nie zdążymy o wszystkim porozmawiać, ale kilka wątków z pana biografii intryguje mnie szczególnie. Zacznijmy od tego: to prawda, że w wieku niespełna 20 lat odrzucił pan ofertę Bayernu Monachium? Niewielu piłkarzy tak postępuje...
- To prawda, ale na tamtą sytuację trzeba spojrzeć w szerszym kontekście. Gdybym poszedł do Bayernu, to najpewniej do rezerw, lub na ławkę, bez szans na bycie numerem 1. A ten kto zna moje CV, wie, że nie znoszę bezczynności. Nie usiedziałbym tam na tej ławce (śmiech). Moje piłkarskie życie potoczyło się zupełnie inaczej, ale nie żałuję tego.
- Grając w Singapurze na 101 dni trafił pan do więzienia, oskarżony o ustawianie meczów… To był najgorszy moment w pana życiu?
- Z jednej strony tak mogę powiedzieć, bo to było coś strasznego, piekło na ziemi. To co tam widziałem.... Okropieństwa. Z drugiej można powiedzieć, że dopiero w takim momencie, w takim miejscu człowiek docenia coś tak istotnego jak wolność. Coś, co na co dzień jest niby oczywiste, a jednak niedoceniane. Pomogło mi to, że urodziłem się optymistą. Wiedziałem, że jestem niewinny, więc byłem przekonany, że sprawa wyjaśni się na moją korzyść. Tak też się ostatecznie stało. Na pewno z więzienia wyszedłem inny. Jak mówiłem, potrafię docenić coś, czego utraty nigdy więcej nie chciałbym doświadczyć.
- To prawda, że w Anglii, po zderzeniu z innym piłkarzem, był pan jedną nogą na tamtym świecie?
- Nawet dwiema. W trakcie akcji ratunkowej trzy razy stwierdzano, że umarłem. Płuca siadły, pulsu nie było, zero reakcji. Odratowali mnie w ostatniej chwili. Choć jeszcze długo byłem nieprzytomny po tym zdarzeniu.
- A W Nowej Zelandii narobił pan sobie kłopotów przez… pingwina. Czytałem, że mógł być pan za to deportowany.
- Aż tak realne to zagrożenie nie było (śmiech). Po prostu kocham zwierzęta. A że była tam kolonia pingwinów, to jednego „pożyczyłem” do domu. Gdy prezes klubu się o tym dowiedział, poprosił, żeby go szybko odstawić na miejsce. Tak też zrobiłem. I już nie zabieram pingwinów (śmiech).
- Od niedawna jest pan dyrektorem Fortuny. Czy pańska "globtroterska" przeszłość pomaga panu w tej pracy czy to coś zupełnie innego?
- Zanim trafiłem do Fortuny, pracowałem w skautingu Hoffenheim. Miałem podobną pracę co teraz, choć nieco inne stanowisko. Natomiast co do moich doświadczeń z przeszłości. Tak, pomagają i to bardzo. Po pierwsze, to siatka kontaktów na całym świecie. Po drugie: poznałem ludzi wszystkich kultur, a przecież obecnie też mam pracę, w której mam kontakt z ludźmi pochodzącymi z różnych części świata, bo piłkarski klub jest organizmem bardzo różnorodnym. To pewne sprawy ułatwia.
- Zwiedził pan już praktycznie cały świat. Został panu jeszcze jakiś turystyczny cel?
- Faktem jest, że w większości krajów już byłem. Ale dla mnie jeszcze jeden projekt związany z nasza planetą jest istotny, chodzi o walkę z globalnym ociepleniem. Staram się być aktywny w tym temacie, razem z innymi piłkarzami. W tej akcji udział bierze między innymi mój przyjaciel Eugen Polanski.