„Super Express”: - Jak wytłumaczyć taką eksplozję skuteczności? Masz jakiś sekret?
Marco Paixao: - Sekret polega na wielkiej motywacji, bo mogę osiągnąć coś wyjątkowego, coś, czego Lechii Gdańsk nigdy się nie udało. Przede mną najważniejszy mecz w karierze. I bardzo się cieszę, że strzelecka forma przyszła w kluczowym momencie. Nigdy wcześniej nie ustrzeliłem w sezonie dwóch hat tricków, a teraz udało mi się to dwa razy w ciągu kilku dni!
- To był twój ostatni hat-trick w tym sezonie?
- Mam nadzieję, że nie. Przecież niemożliwe nie istnieje (śmiech). Wiadomo jak ciężka przeprawa czeka nas w Warszawie, ale jedziemy tam ze swoją bronią, a mamy się czym pochwalić. Wierzę w naszą wygraną, bo cała Lechia gra w play off bardzo dobrze. Przecież my w sześciu meczach nie straciliśmy ani jednej bramki! A między słupkami mamy Kuciaka, dla którego mecz na Legii to szczególne wydarzenie i wielka motywacja. Dostaję dużo wiadomości od rodziny i znajomych z Portugalii i wszyscy mówią to co ja: że gram w szalonej lidze. Nie znam drugiej takiej na świecie, w której przed ostatnią kolejką aż cztery drużyny mają szanse na tytuł. Moim zdaniem to świetna reklama polskiej ligi. A dla nas pewien paradoks: Lechia zdobyła w play off 14 punktów i... ani drgnęliśmy w tabeli. Wciąż czwarte miejsce, które absolutnie nas nie zadowala.
- Ostatnio pewnie wykonujesz rzuty karne. Wyobraźmy sobie taki scenariusz: 90 minuta, na Łazienkowskiej jest 0-0, rzut karny dla Lechii. Gol daje tytuł. Podszedłbyś?
- Tak. Jeśli chcesz realizować wielkie cele, musisz stawać na wysokości zadania w najtrudniejszych momentach. A ten na pewno by do takich należał. Ostatnio jestem skoncentrowany, pewny tego co robię, mam jasny cel. Dlatego wykonałbym tego karnego.
- Ale Malarz nie puścił gola już od 482 minut...
- Spokojnie. Pamiętam, że strzelałem mu już gole w polskiej lidze... Każdego można pokonać.
- W niedzielę zagrasz przeciw Legii, a swego czasu negocjowałeś przejście do tego klubu. Nie zaprzeczysz...
- Nie zaprzeczę, bo tak było. Negocjowaliśmy kilka miesięcy, wtedy, gdy byłem piłkarzem Śląska. Ale klub nie chciał mnie sprzedać, więc sprawa upadła, a Legia sprowadziła ostatecznie Orlando Sa.