„Super Express”: - Smutny mamy czas. W ubiegłym tygodniu odszedł Jan Furtok, teraz – Lucjan Brychczy. Akurat z nim zasiadał pan w jednej szatni przy Łazienkowskiej. I zawsze pan ten stołeczny okres w swym życiu wspomina z sentymentem, prawda?
Antoni Piechniczek: - Miałem niespełna 20 lat, gdy debiutowałem w Legii. Trenerem zespołu był pan Kazimierz Górski, a piłkarzem numer jeden – właśnie Lucjan Brychczy. Po latach doszedłem do wniosku, że spośród wszystkich zawodników, z którymi grałem w jednej drużynie ligowej, najlepszy był chyba właśnie On. U boku Kazika Deyny zagrałem tylko raz w reprezentacji, ale nigdy – w barwach Legii. Więc wśród legionistów moich czasów gwiazdą numer jeden, człowiekiem ponadczasowym, był właśnie Lucek.
- Czarodziejem na boisku?
- Nie ukrywam, że patrzyłem zawsze na niego z wielkim podziwem i uznaniem. Co on siatek pozakładał rywalom, ile razy przeciwnika ośmieszył. Książki można by na ten temat pisać. Każdy z zagranicznych trenerów, pracujących w tym czasie przy Łazienkowskiej, mówił do niego: „Gdybym, „Kici”, mógł cię zabrać ze sobą, to możemy jechać prosto do Realu zawojować ten klub”. Mistrz techniki, mistrz dryblingu; mistrz piłkarski pod każdym względem!
Andrzej Duda zareagował na śmierć Lucjana Brychczego. Z wielkim żalem, złożył kondolencje Legii i rodzinie
- Ten mistrz – podobnie jak i pan – piłkarsko wychował się na Górnym Śląsku, ale pokochał Warszawę…
- Kiedy byłem piłkarzem Legii, konkurentami „Kiciego” w popularności wśród kibiców byli piłkarze Górnika: Ernest Pohl, Staszek Oślizło, Włodek Lubański. Potęgą medialną wtedy był „Sport” wydawany w Katowicach. Więc siłą rzeczy to śląscy piłkarze wygrywali wiele rankingów i plebiscytów. A ja jako Ślązak grający u boku Brychczego… trochę się buntowałem na te rozstrzygnięcia. Uważałem, że „Kici” nie jest od nich słabszy! Z jednej strony odzywała się więc we mnie dusza śląskiego chłopaka, z drugiej - trzeba było oddać Brychczemu jego piłkarską wielkość! Zresztą miał swój wkład w największy sukces piłkarski tamtej epoki.
- Myśli pan o 2:1 z ZSRR w Chorzowie w 1957?
- Oczywiście. Bohaterem był wtedy oczywiście Gerard Cieślik, autor dwóch goli, ale Brychczy – doskonale rozumiejący się ze śląskimi zawodnikami, stanowiącymi wtedy trzon drużyny – też zapisał się złotymi zgłoskami dzięki asystom przy bramkach „małego łącznika”.
- Swoją drogą w latach 50., kiedy Brychczy do Warszawy przyjechał i zdobywał w barwach CWKS-u pierwsze mistrzowskie tytuły, był jednym z 9-10 Ślązaków przy Łazienkowskiej. Myśli pan, że to ułatwiło mu aklimatyzację?
- Niewykluczone. Kilka lat później, już za moich czasów w Legii, krążyła po stolicy smakowita anegdota, oparta na faktach. Lucjan Brychczy, Ernest Pohl i „Epi” Kowal to była trójka napastników, która rzeczywiście tworzyła trzon i potęgę drużyny stołecznej. Mieli jednak też wspólne słabości: gdy było trochę czasu wolnego, razem natychmiast ruszali na piwko. Kierownictwo Legii stwierdziło, że wszyscy razem grać nie mogą, w związku z tym trzeba się było jednego albo dwóch pozbyć. I z tej trójki zostawiono w Warszawie tego najbardziej widowiskowego, a Pohl i Kowol wylądowali w Górniku Zabrze.
- Ale pozostali przyjaciółmi?
- Oczywiście. Pamiętam mecz w Zabrzu, w którym grałem, a który Legia przegrała 0:5. I tak jak dziś wszyscy pytają, czy Piotr Zieliński powinien sobie robić zdjęcie z Cristiano Ronaldo, tak wtedy kibice warszawscy mogliby zapytać, czy aby na pewno „Kici” powinien się po meczu tak obejmować z „górnikami”. Ale on autentycznie wielu zabrzan po prostu lubił, i żadnym takim gadaniem się nie przejmował.
Cezary Kucharski we wzruszającym wpisie o Lucjanie Brychczym. Podkreślił klasę, kulturę i mądrość ikony Legii Warszawa
- Kiedy pan dołączał do Legii, Lucjan Brychczy od prawie dekady mieszkał już w stolicy. Pamiętał jeszcze śląską gwarę?
- Od czasu do czasu jakieś słówko po śląsku mu się wyrywało. Zresztą zawsze był w Legii ktoś, z kim mógł sobie „pogodać”. Najpierw byli wspomniani Pohl czy Kowol, a także poloniści z Bytomia, choćby Heniek Kempny czy „Antoś” Mahseli, później jeszcze Heniek Apostel czy Bernard Blaut. W tamtych czasach w Legii nieustająco byli jacyś Ślązacy.