„Super Express”: - Jakie pierwsze wrażenia z pobytu w Legii?
Walerian Gwilia: - Od pierwszych chwil bardzo pozytywne. Od razu widzisz, że jesteś w dużym klubie, z dużą historią. Przed podpisaniem kontraktu rozmawiałem jeszcze z Vako Kazaiwszwilim i Lado Dwaliszwilim, rodakami, którzy grali w Legii. Nie powiedzieli na ten klub złego słowa, same pozytywy.
- Jesteś zaskoczony, że wylądowałeś na Łazienkowskiej?
- Całe życie pracowałem na to, aby grać w piłkę na wysokim poziomie. A moim zdaniem Legia to klub na bardzo wysokim poziomie. Mam nadzieję, że skoro się tu znalazłem, to dlatego, że na to zasłużyłem.
- Ile miałeś konkretnych ofert?
- Dwie, mówię o takich konkretnych, na stole. Plotek i różnego rodzaju zainteresowania było oczywiście o wiele więcej, ale nie ma sensu o nich mówić, bo w okresie transferowym pełno się takich pojawia. Wybierałem więc między Ferencvarosem a Legią. I podjąłem decyzję, że idę do Legii.
- Czy piłkarze Legii spróbowali już… czaczy, słynnego gruzińskiego alkoholu?
- (śmiech). Nie, nie, jeszcze nie. Ale jeśli zdobędziemy mistrzostwo Polski i w ogóle ten sezon będzie udany, to na pewno coś przywiozę. Choć dla mnie czacza jest za mocna. Wolę symbolicznie wznieść toast gruzińskim winem. Natomiast wszystkich Polaków zapraszam do Gruzji, bo to piękny kraj. Nie tylko czacza, wino, ale też doskonałe jedzenie i niesamowite miejsca. A do tego bardzo otwarci, przyjacielscy ludzie. Warto nas odwiedzić.
- To wszystko prawda. Byliśmy, potwierdzamy. A najbardziej niesamowitym miejscem jest chyba kaukaski szczyt Kazbek. Niesamowite widoki…
- I tu pewnie zaskoczę, bo… ja akurat w okolicach Kazbeka jeszcze nigdy nie byłem (śmiech).
- Szybko wyjechałeś z kraju, już jako młodzik trafiłeś na Ukrainę…
- Tak. I żeby móc tam grać, to znaczy, żeby klub nie musiał płacić za mnie jako cudzoziemca, przyjąłem ukraińskie obywatelstwo. Grałem zresztą w młodzieżowych reprezentacjach tego kraju, ale zawsze wiedziałem, że największym marzeniem jest gra dla Gruzji. I do tego dążyłem. W końcu, gdy odzyskałem gruziński paszport, stało się to możliwe. To była zresztą zabawna sytuacja. Bo mój pierwszy mecz dla Gruzji zagrałem przeciw… Ukrainie, to były zespoły U21. A żeby było jeszcze zabawniej: sześć miesięcy wcześniej grałem w meczu tych drużyn, ale po stronie Ukrainy. Koledzy śmiali się nawet, że powinienem grać po połowie w każdej z drużyn.
- Teraz grasz, i to z dobrym skutkiem, w dorosłej reprezentacji Gruzji. Nie jesteście jednak tak silni jak Ukraina…
- Ale z punktu widzenia mojego wyboru to nie miało znaczenia. W takiej sytuacji wybierasz sercem, nie rozumem. A poza tym, mamy teraz w Gruzji bardzo dobrego trenera i bardzo dobry zespół. Wygraliśmy grupę w Lidze Narodów, w półfinale zagramy z Białorusią. Nasz cel to awans na EURO 2020. To byłby pierwszy taki sukces Gruzji, ale jesteśmy w stanie to zrobić.
- Wróćmy na polskie boiska. Jesteś zaskoczony, że wielu kibiców Górnika bardzo negatywnie zareagowało na twoje przejście do Legii, czy spodziewałeś się takich reakcji? Niektórzy poczuli się jakby zdradzeni...
- Może z jednej strony byłem troszkę zaskoczony, w sensie reakcje były trochę ostrzejsze niż się spodziewałem… Byłem do Górnika tylko wypożyczony, więc nie mogłem wiedzieć co się wkrótce wydarzy. Ale na boisku zawsze dawałem wszystko to co umiałem, cały mój power, całą moją duszę. I mam nadzieję, że pomogłem im osiągnąć ten cel nadrzędny, czyli utrzymanie w ekstraklasie. Od początku mojego wypożyczenia na sześć miesięcy było jednak wiadome, że po tym czasie albo wrócę do Szwajcarii, albo zostanę w Górniku, albo pójdę do innego klubu. Ale OK, taki jest futbol. Mam nadzieję, że kibice Górnika choć w części są mi wdzięczni za pomoc ich klubowi, jak ja jestem im wdzięczny za te pół roku.
- Spojrzałeś w kalendarz, kiedy Legia gra z Górnikiem? Odetchnąłeś, że dopiero pod koniec rundy?
- Tak naprawdę nie ma to znaczenia, kiedy z Górnikiem zagramy. I tak zagrać musimy. Natomiast, nie, niczego się nie obawiam. Nawet po tych negatywnych reakcjach wciąż jestem wdzięczny klubowi, że dał mi szansę. Począwszy od trenerów, przez Artura Płatka i innych działaczy, po kibiców. Ale teraz jestem piłkarzem Legii i to mnie interesuje.
- Ale żeby uciąć pogłoski i spekulacje: zarzuty części kibiców Górnika mają się wziąć stąd, że podobno obiecałeś Arturowi Płatkowi, że w Polsce nie zagrasz w innym klubie niż w Górniku. Czy tak rzeczywiście było?
- Czytałem doniesienia, że tak miałem powiedzieć. Byłem tym mocno zdziwiony. Musiało zajść jakieś nieporozumienie, być może Artur Płatek źle mnie zrozumiał. Na pewno nie kłamie w tej sprawie, bo to bardzo poważny człowiek. Nigdy nie powiedziałem, że jeśli zostanę w Polsce, to tylko w Górniku. Nie powiedziałem tak, więc musiało zajść jakieś nieporozumienie.
- Przyszedłeś do Legii w bardzo trudnym momencie, po kompletnie nieudanym sezonie. Masz świadomość, że presja na odzyskanie tytułu będzie bardzo duża?
- Mam i dokładnie po tu przyszedłem, żeby pomóc odzyskać te wszystkie trofea. Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, faza grupowa Ligi Europy.
- Bardzo dobrze wykonujesz stałe fragmenty gry. To kwestia talentu, wielu godzin dodatkowego treningu czy kombinacja jednego i drugiego?
- Od małego miałem smykałkę do stałych fragmentów, często je wykonywałem. I tak mam do dziś. A mój idol pod tym względem? Oczywiście Del Piero, ale podziwiałem też Pirlo… Również Tony Kroos.
- Myślałem, że powiesz, że Gija Guruli, Gruzin, który lata temu grał w GKS Katowice i też świetnie wykonywał stałe fragmenty…
- Nie widziałem meczów Guruliego w Polsce, ale oczywiście znam jego historię, znam też jego syna. Natomiast, jak mówię, żadnych fragmentów tego co tu pokazywał, nie widziałem.
- Krążą legendy iloma językami mówisz. Jak to wygląda?
- Mówię po gruzińsku, megrelsku, ukraińsku, rosyjsku, angielsku i już trochę po polsku. No i grając w Szwajcarii trochę złapałem niemieckiego, ale nie za dużo szczerze mówiąc. Trochę rozumiem i to tyle.
- To do której „grupy” językowej w Legii należysz? Rosyjska zbyt liczna nie jest…
- Arvi Novikovas mówi po rosyjsku, Igor Lewczuk też, Jędza również… Ale tak naprawdę nie mam tu problemów z nikim, a wręcz przeciwnie: wszyscy pomagają mi od samego początku.
- Mówi się, że piłkarz przychodzący z innego polskiego klubu do Legii jest poddawany większej presji. Czujesz, że tak jest, jesteś na to przygotowany?
- Jestem. Bo to nie jest coś aż tak nowego dla mnie. Kiedy byłem piłkarzem BATE Borysów, też presja była ogromna. Wystarczyło, że nie wygraliśmy 1-2 meczów i już było nerwowo. Natomiast każda moneta ma dwie strony: z jednej jest ta większa presja niż gdzie indziej, ale z drugiej jest gigantyczne wsparcie kibiców. Legia naprawdę ma pod tym względem dwunastego piłkarza na murawie.
- Możesz grać na kilku pozycjach, ale na jakiej najlepiej się czujesz?
- Moją naturalną pozycją jest „ósemka”, box to box. Nie powiem natomiast w procentach, czy jestem bardziej ofensywny czy defensywny, bo to często zależy od meczu. Czasem będę bardziej ofensywny, czasem bardziej defensywny, w zależności od okoliczności.
- To jest pozycja, na której trzeba więcej widzieć od innych?
- Tak myślę. Jakby to powiedzieć: musisz mieć… osiem oczu.
- A ty ile masz?
- Dziesięć (śmiech). Niektórzy mówią: pokaż mi twoją linię pomocy, a powiem ci jaką masz drużynę. To też pokazuje, że pomocnicy pełnią bardzo ważną funkcję.
- A gdybyś miał porównać szatnię Górnika i Legii…
- Tam czułem się komfortowo i tutaj też się tak czuję. Dla mnie ważne, aby szatnia była jednością, abyśmy byli wszyscy jak jeden. Żeby była taka atmosfera, że każdy będzie walczył za każdego, że każdy byłby w stanie „zabić” za kolegę. Tak się rodzi siła zespołu.