„Super Express”: - Porównując występy krajowe i międzynarodowe Lecha, trudno nie odnieść wrażenia, że puchary to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Zgadza się?
Filip Marchwiński: - Fakt. Fajnie jest reprezentować kraj w europejskich pucharach. Spisujemy się chyba nieźle, prawda?
- 2:0 to fajny wynik przed rewanżem. Wystarczy postawić kropkę nad „i”...
- Jedziemy do Sztokholmu z dwubramkową zaliczką, ale... niech żaden z kibiców nie myśli, że to będzie łatwy mecz i spokojnie awansujemy do ćwierćfinału. Mam pewność, że Djurgarden poprzeczkę zawiesi nam dużo wyżej, niż w Poznaniu; że ruszy na nas od pierwszego gwizdka. Dlatego trzeba będzie zagrać przede wszystkim mądrze.
- Wyjazdowy mecz z Bodo/Glimt pokazał, że akurat mądrze i wyrachowanie Lech grać potrafi!
- Być może wyniki czasami mogą kibiców zwodzić. Ale te wyjazdowe mecze w pucharach naprawdę są trudne. Gra się zupełnie inaczej niż w ekstraklasie.
- Mecz w Norwegii od tego domowego z Djurgarden dzieli przepaść, jeśli chodzi o wasz sposób gry. Takie były założenia?
- Wiedzieliśmy, że Bodo ma wielu świetnych technicznie zawodników, nie mogliśmy się tam otworzyć. Djurgarden z kolei sprawiało wrażenie, jakby przyjechało do Poznania tylko się bronić. Więc mogliśmy zagrać „naszą grę”.
- Puchary służą i Lechowi, i panu; w każdym razie lubi pan zdobywać bramki w meczach z drużynami ze Skandynawii. To wynik innego nastawienia mentalnego?
- Eee tam, raczej przypadku (śmiech), choć faktycznie jakoś trafiam do tych skandynawskich bramek... Prawdą też jest, że to jednak inne spotkania niż te ligowe, o inną stawkę. Nie trzeba się na nie dodatkowo mobilizować.
- Pan mówi o przypadku, a ja widziałem dużą pewność siebie w sytuacji, która dała wam gola na 2:0!
- Tak, czułem się dobrze, wchodząc na boisko. Wie pan, to fantastyczna sprawa, jak tego dnia popchnęli nas do przodu kibice! Pełny stadion, niesamowita atmosfera... Każdy wślizg, wygrana piłka, celne uderzenie – i od razu wielka nagroda w postaci oklasków. To potrafi człowieka ponieść.
- Co wasi „poznańscy Szwedzi” - Mikael Ishak, Jesper Karlström, Filip Dagerstahl - mówią na temat atmosfery rewanżu?
- Ostrzegają, że mimo porażki 0:2 w pierwszym meczu rywale na pewno nie zwątpili i pójdą po pełną pulę. A jak im jeszcze miejscowi kibice krzykną z trybun, to... będziemy musieli się pilnować, żeby szybko nie stracić bramki.
- Skóry na niedźwiedziu nie dzielimy, ale... ma pan już wymarzonego rywala w ewentualnym ćwierćfinale?
- Najfajniej byłoby zagrać z West Ham. Z Lazio też byłoby nieźle.
- Losowi może pan pomóc, zdobywając gola. Uda się?
- Niczego obiecuję, bo nie lubię takich obietnic składać. Jak dostanę szansę, będę się starał o bramkę. Ale najważniejszy jest interes drużyny.
Listen to "SuperSport" on Spreaker.